Pieniądze, zabójstwo i dożywocie…

Wsiedli obaj do samochodu. W trakcie jazdy K. kazał kierującemu skręcić w las i zatrzymać auto, bo musi wysiąść za potrzebą. Kiedy samochód stanął, uderzył Tadeusza M. pięścią w twarz i trzymając ramieniem za szyję, wyciągał z auta. Nie planował zabójstwa, ale za mocno ścisnął. Przed wyrzuceniem ciała na ziemię wyjął denatowi z kieszeni telefon. Do czego potrafią doprowadzić pieniądze i ślepa pogoń za nimi…

Tego dnia Tadeusza M. czekała smutna uroczystość – pogrzeb sąsiada. Rano, jak zwykle, odwiózł żonę do pracy w pobliskim miasteczku. Córka, która z mężem i dziećmi zajmowała piętro rodzinnego domu w podwarszawskiej Kobyłce przypomniała mu, aby koniecznie, po powrocie z cmentarza zjadł coś gorącego. Prosiła o to, ponieważ Tadeusz M. był lekko przeziębiony.

W południe kobieta zeszła na parter, do kuchni rodziców. Zaskoczyło ją, że ojciec nie zjadł śniadania, a na stole nie leży jego ulubiony dziennik. Dlatego, kiedy żałobnicy zza płotu wrócili z cmentarza zapytała, czy był na pogrzebie. Chciała się upewnić, ponieważ zaczęła się niepokoić. Usłyszała odpowiedź, że go nie widzieli.

Nadszedł wieczór.  71-letni Tadeusz M. nie wrócił do domu. Nic nie dały poszukiwania w szpitalach, na policji. Koło północy, w pobliżu miejscowego cmentarza, znaleziono otwarty samochód zaginionego. Po właścicielu ani śladu.

***

Nazajutrz, 19 grudnia, do biura Artura M., syna Tadeusza, zadzwonił ktoś z telefonu jego ojca. Nieznany mężczyzna, po upewnieniu się, z kim rozmawia (Artur M. budował domy na sprzedaż), powiedział, że jeśli chce mieć ojca na wigilii, niech za 4 godziny przekaże w umówione miejsce pół miliona zł.

Do telefonicznych negocjacji z porywaczem przystąpiła Marta, żona Artura M. Jej łatwiej było zachować zimną krew.

W śledztwie odtworzono te rozmowy. Głos synowej porwanego został oznaczony jako K., głos negocjatora jako M.

K.: – Co z tatą?

M.: – W porządku.

K.: – Ale gdzie on jest, czy ma jedzenie, nie marznie?

M.: – Ma wszystko, siedzi w cieple.

K.: – Proszę pana, tata potrzebuje leków, chorował na nowotwór.

M.: – Wszystko ma.

K.: – Proszę dać mu telefon. Nie musi rozmawiać, niech tylko powie, że jest cały, żyje.

M.: – Powiem pani, to jest niemożliwe, on jest 400 kilometrów stąd, ale na pewno wróci na święta.

K.:  – Pan mnie posłucha. Dla nas pół miliona to nie jest takie proste, ale postaramy się, zbierzemy, musimy trochę pożyczyć. Nie wiem, ile mogę wziąć z banku, mamy dwie karty, 20 tys. możemy wypłacić…

M.: – Pani Marto, tyle mieszkań stawiacie…

K.: – Proszę mnie zrozumieć, teraz są takie obwarowania…

M.: – Macie swoje wejścia, można dom wystawić na…

K.: – Co, jak, dom wystawić?

M.: – Pani Marto nie będę przeciągał, bo zaraz stracę cierpliwość. Pieniądze nie mogą być czipowane, z jakąś nawigacją.

Mężczyzna wyłącza telefon. Będzie można się z nim skontaktować dopiero następnego dnia.

***

Kolejna rozmowa:

 M.: – Tak wiecznie tego człowieka nie możemy trzymać, zabraknie leków.

K.: – Ja wiem, ja się bardzo martwię, mama przeżywa.

M.: – Ile macie pieniędzy, bo pan Tadeusz powiedział…

K.: – 87 tys. zł. 

M.: – No to może się rozłączymy?

K.: – Nie rozłączajmy się. Bierzcie pieniądze, nam na pieniądzach nie zależy, nasz świat się zawalił. Mama rozpacza, Artur prawie nie daje rady mówić. Niech pan nagra głos taty, niech pan zrobi mu zdjęcie

M.: – Nie mogę.

K.: – Bo pan nie jest z tatą.

M.: – No właśnie. Ale mam film z porwania, tylko nie mogę go pokazać.

K.: – Jak pan może udowodnić, że tata żyje? Ja zrobię wszystko, co sobie pan życzy, tylko proszę pana o zdjęcie taty.

M.: – Nie ma takiej opcji.

K.: – Jaka jest opcja, żeby uwierzyć, że tata żyje?

M.: – Moje słowo honoru. Ojciec będzie za 10 minut, ja to gwarantuję swoją głową. Proszę pani, te pieniądze, które dziś otrzymam, to jest śmieszna suma.

K.: – To nie jest śmieszna suma. Czy może pan zadać jedno pytanie tacie, żebym wiedziała, że to on odpowiada? Pan go zapyta, czy mój ojciec jest dla rodziny dobry, czy zły.

M.: – Zły.

K.:  – Ale to pan odpowiada. Niech pan zapyta tatę.

M.: – Nie będziemy się tak bawić.

K.: – To niech pan zapyta, który z trzech moich synków najbardziej dziadka kocha?

M.: – Nie bawimy się tak…

K.: – To nie jest zabawa.

M.:  – Niech pani mnie słucha, pani tu warunki stawia. Nas jest czterech, tak że te pieniądze są śmieszne po podziale. Ale po przeliczeniu, gdy zobaczymy, że nie ma żadnych czipów od razu daję tatę do telefonu. Ja jestem człowiek honorowy, proszę się nie martwić.

***

Marta M. dostaje instrukcje, gdzie ma położyć okup: „Położy pani reklamówkę na auto z przodu i jedzie prosto. Przed zakrętem poczeka 20 minut”. On sprawdzi, czy „pieniądze nie są poznakowane, czy nie ma tam jakichś głupot”.

K.: – Położyłam. Mam czekać pod Panoramą? Tata tam przyjedzie?

M.: – Pani powie, czy tam nie ma ogonów policji, bo nie chciałbym żeby to się źle skończyło. Podwiozę tatę pod kościół, dojdzie na piechotę, nawet włos z głowy mu nie spadnie. Jeszcze raz muszę zaznaczyć, że naprawdę przepraszam za tą całą sytuację, nigdy nikomu krzywdy nie robiłem, jestem czysty jak łza. Nigdy nie siedziałem w więzieniu, obecnie, tak po prostu, wyszło jak wyszło. Wszystko to rodzony brat pana Tadeusza zgotował.

K.: – Ale który brat? Andrzej?

M.: – Nie, Ryszard. Dużo pieniędzy nam wisi, nie oddaje długu. Powiedział, że ma bratanka bogatego dewelopera, postara się jakieś pieniądze wyrwać. Powiem pani to, było tak, że raz, drugi, trzeci, czwarty. No, takie obiecanki. Wie pani, co? Grosza nikomu nie oddał, a ma duże zobowiązania. Ponad 130 tys. zł do oddania. Ja mówię pani prawdę, to jest super kłamca. Jeśli ktoś zrobiłby mnie coś takiego, to nie żyje.

K.: – Mieliśmy się spotkać na wigilii, tata zawsze nas zapraszał. Ale czy Ryszard kazał wam…?

M.: – Tak. On tutaj jakieś działki kupuje. Nie wiem, o co chodzi z tymi działkami. Ale grosza nigdy nie ma. O Jezu, proszę się nie martwić. A z panem Ryszardem to już wasza sprawa, jak wy się policzycie. Sorry. My chcemy swoje pieniądze. Za 25 minut będzie miała pani pana Tadeusza pod domkiem.

K.: – Pod domkiem, nie pod Panoramą?

M.: – Powiedziałem, pod Panoramą.

Czekali ponad godzinę przed tym sklepem w Kobyłce, Tadeusz M. się nie zjawił. Podchodzili do nich znajomi z życzeniami wesołych, rodzinnych świąt. Jeszcze się nie rozniosło, że senior został porwany.

Spal klapkę od telefonu

Tego samego dnia, wieczorem, do domu Krzysztofa G., z zawodu grabarza, przyjechał na rowerze Andrzej K., ksywa Obierak. W koszyku ma reklamówkę wypchaną banknotami. Bezsprzecznie zdumionemu koledze, który wie, że jego bezrobotny kumpel żyje głównie z nieoddawania pożyczek tłumaczy: dostał pieniądze od narzeczonej z Działdowa. Sprzedała spadkową ziemię i podarowała mu prawie 90 tys. zł, dlatego ma taką gotówkę.

Grabarz cieszy się z fartu kolegi – jest szansa, że pożyczy mu 10 tys. zł na kupno wymarzonego samochodu dostawczego. I tak się dzieje. Dodatkowy 1 tys. zł dostaje za to, że pozwalał kumplowi przenocować w swoim garażu. Tej nocy K. pójdzie do hotelu; stać go nawet na apartament.

Nazajutrz Andrzej K. jest w świetnym humorze. W komputerze wypatrzył BMW na sprzedaż za 22 tys. zł, w rezultacie bez targowania się dobił transakcji. (Właścicielka salonu samochodowego zezna rok później w sądzie, że bezsprzecznie pierwszy raz zdarzył jej się klient. Tak się spieszyło, że zrezygnował z jazdy próbnej.)

Oczywiście, wśród znajomych roznosi się, że „Obierak” oddaje długi. Komuś wręczył pieniądze z naddatkiem 200 zł na „dobrą whisky”. Szok.

***

Wiadomość o nagłym wzbogaceniu się bezdomnego dociera do policji, która wie o żądaniu niezidentyfikowanego porywacza. Tymczasem Andrzej K. jedzie na święta swoim BMW do kochanki w Działdowie. Po drodze wstępuje do rodziców w Siemianowie, zostawia ojcu na przechowanie 36 tys. zł. Telefonuje do Sylwestra G., aby spalił w piecu klapkę od telefonu, który został w rowerowym koszyku.

W wigilijny wieczór do mieszkania partnerki „Obieraka” wdzierają się antyterroryści. Obezwładniają Andrzeja K., który broni się jeszcze na korytarzu. Kilka godzin wcześniej, w domu rodziców, zatrzymanego znaleziono 150 banknotów o nominale 200 zł. Miały numery pieniędzy oddanych porywaczowi.

K. przyznaje się do odbioru okupu. Postawiono mu zarzut z art. 252 kk. (Kto bierze lub przetrzymuje zakładnika w celu zmuszenia (…) do określonego zachowania, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3.)

Oskarżony widnieje w kartotece osób karanych. Głównie są to wyroki za kilkadziesiąt włamań. Na Mazurach, po sezonie okradał domki letników. Lista przywłaszczonych rzeczy jest długa. Od piły motorowej do ponad 200 ozdobnych drzewek. Na koniec: był też skazany za znęcanie się nad rodziną. Przed więzieniem uciekł do Anglii, skąd deportowano go w 2010 roku. Po odbyciu wyroku osiadł w Kobyłce.

Grosz zawsze się przyda

Podczas pierwszego przesłuchania, w wigilię Bożego Narodzenia 2018 roku, podejrzany twierdzi, że za porwaniem Tadeusza M. stoją kryminalista Lebieda i wykonujący mafijne zlecenia Czeczen o imieniu Rusłan. Ci dwaj mężczyźni nadal przetrzymują emeryta M.

K. szczegółowo opisuje wydarzenia 17 grudnia. Kiedy rano jechał rowerem do sklepu, zatrzymał się koło niego w granatowym nissanie terano, znajomy o nazwisku Lebieda. Nie pamięta jak on ma na imię – Krzysztof lub Piotr. 55 lat, kreski wytatuowane pod oczami i na powiekach, co świadczy o przynależności do więziennej grypsery. Lebieda miał kierowcę o ciemnej karnacji, do którego zwracał się per Rusłan.

Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa 4/2021 (tekst Heleny Kowalik pt. “Gwarantuję swoją głową”). Do kupienia TUTAJ.