Pogorzelisko i spalone ciała w Henryszewie

Sierżant sztabowy z posterunku w Jaktorowie w notatce urzędowej ujął istotę rzeczy: „Około godziny 16:30, w Henryszewie, spaleniu uległ dom mieszkalny kryty słomą. W pogorzelisku widnieją zwęglone ludzkie zwłoki, które są trudne do zidentyfikowania. Zwłoki przy fundamencie lewej ściany były prawie całkowicie spalone, pozostała jedynie noga. Pod ciałem kobiety znaleziono seledynową chusteczkę damską, trzecie zwłoki również były zwęglone, przysypane nadpaloną słomą, deskami, pierzem. W wyniku rozpytania ustaliłem, że są to zwłoki dwóch mężczyzn i kobiety: jeden to 22-letni Tadeusz Ciewierski, drugi to 27-letni Zygmunt Brodowski. Obaj tutejsi. Ponadto, obca kobieta o nieustalonych danych personalnych”.

Posterunkowy dowiedział się też, że dobijał się do tego domu Królikowski, mieszkaniec sąsiedniej wsi, z jakimś nieznanym osobnikiem.

– Zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ci dwaj mają związek z zaistniałym pożarem u Ciewierskiego – dodał pod kątem uzyskania ewentualnej premii po zakończeniu sprawy.

Do Henryszewa ściągano z domów wszystkich dyspozycyjnych, czytaj trzeźwych, milicjantów, z uwagi na pierwszy dzień Wielkanocy. Przyjeżdżali służbowymi nyskami, fiatami, wołgami. Operacyjno-śledcza machina nabierała coraz większego tempa.

Punktualnie o godzinie 17, do pokoju przesłuchań, urządzonym w kuchni wynajętego na ten czas domu, zgłosił się Jacek Angielski, pracujący na własnym gospodarstwie rolnym.

– Po godzinie 13 zajrzałem do Tadka Ciewierskiego, który mieszkał w jednym domu z Brodowskim – relacjonował mężczyzna. – Razem z nimi była nieznana mi dziewczyna. Byli pijani, pod stołem stały puste trzy butelki po wódce, a na stole dwie pełne. Mieli też kiełbasę i chleb. Nie dało się z nimi rozmawiać, przekrzykiwali się, wchodzili sobie w temat. Po upływie godziny po wyjściu od nich, mogła to być 14.20, ktoś krzyknął, że pali się u wspomnianego Tadka. Oni sami mogli zaprószyć pożar, wszyscy byli mocno wstawieni.

Niemal w tym samym czasie, w pobliskim Żyrardowie, przesłuchiwano Franciszka Sójkę.

– Zamieszkiwałem w jednym domu ze swym siostrzeńcem Ciewierskim, z tym, że on miał swoje mieszkanie, a ja swoje – zapisał przesłuchujący go milicjant. – Zaraz po godzinie ósmej przyszedł do niego Brodowski, z wódką czy bez, tego nie zauważyłem. Przez okno z podwórza zobaczyłem leżącą w łóżku dziewczynę. Później nadszedł kolejny kolega, chodzili i wychodzili całe przedpołudnie. Wiadomo, święta. Potem nastąpiła cisza. Musiałem się zdrzemnąć, bo obudziło mnie szczekanie psa. Wyjrzałem przez okno, Królikowski szedł drogą ze znajomym. Stukali do Ciewierskiego, szarpali za moje drzwi, ale się nie odzywałem. Ten drugi powiedział coś takiego: „Otwieraj, jak masz otwierać”. Milczałem. Oni oddalili się na wieś.

– Co było dalej? – dopytywał się milicjant.

– Po 10 minutach z korytarza przenikał do mego pokoju dym. Wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem na strychu po stronie siostrzeńca dużo ognia, palił się dach. Waliłem pięściami do jego drzwi, nikt się nie odzywał. Pomyślałem, że pewnie ich tam nie ma. Ze swojego dorobku uratowałem tylko szufladę z bielizną. W skoblu na drzwiach Ciewierskiego tkwił ząb od brony, wyciągnąłem go, drzwi nie otworzyłem, musiały być zamknięte od wewnątrz. Cały dom objęty był ogniem. Sójka z obory wyprowadził konia, sąsiedzi pomagali mu wynieść nawozy, worki ze zbożem. Łzy same napłynęły mu do oczu kiedy patrzył, co dzieje się z jego budynkiem gospodarczym  i domem, w którym miał radio, trzy zegarki na rękę, trzy pary butów, kożuch, dwa garnitury.

Nie umiał określić sumy strat, płakał rzewnymi łzami. Nie wiedział też, co było przyczyną takiego nieszczęścia.

Przed pierwszą w nocy, po przesłuchaniu, znalazł się na bruku w Żyrardowie i tak na dobrą sprawę nie wiedział, gdzie ma iść, co ma ze sobą zrobić!

Podporucznik Józef Kądrzycki z Komendy Wojewódzkiej MO  w Skierniewicach o godzinie 13:30 protokołował osobiście zeznania Antoniego Truskawskiego, właściciela pięciohektarowego gospodarstwa.

– Byłem w domu, synowie bawili się piłką na podwórku – relacjonował. – W pewnym momencie młodszy wpadł do mieszkania i krzyknął, że się pali. Wyskoczyłem przed izbę i spostrzegłem, że pożar jest u sąsiada, gdy dobiegłem, to dach się zawalił. Mogło być wtedy nieco przed godziną 15. Znalazłem bosak i ściągałem nim płonące krokwie, inni sąsiedzi też się krzątali przy pogorzelisku. Tłumili spadające na dach stodoły iskry, polewali go z drabiny wodą donoszoną wiadrami. Na nic był nasz wysiłek, paliła się również stodoła. Wtedy pokazał się samochód straży pożarnej, później drugi i trzeci, ale było już po wszystkim. O żadnych zwłokach nikt nic nie mówił, dopiero później wszyscy już prawili, że w zgliszczach znaleziono spalone ciała trzech osób.

oprzedniego dnia Ciewierski kupił ode mnie dwa gołębie. Doszli do nas, do stodoły. Brodowski, Królikowski z córką i jeszcze jeden. Królikowski miał przy sobie wódkę, złożyliśmy się po 30 zł. Przyniosłem z domu zakąskę i szklankę, piliśmy we czworo. Ciewierski na finisz przyniósł od siebie wino. Po skończonej rozmowie oni wszyscy poszli w stronę Feliksowa, a ja wróciłem do siebie. Powiedziałem żonie, że Królikowski był z córką i raz mówił, że ona jest panną, a drugi, że mężatką. Żona nie słuchała moich wywodów, tylko kazała mi iść spać.

Pogorzelisko i spalone ciała… Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 12/2023 (tekst Jerzego Kirzyńskiego pt. Herostrates z Kosiorowa). Cały numer do kupienia TUTAJ.