Zabił partnerkę, choć podobno bardzo ją kochał

Mówił o sobie „wariat”. W internecie przedstawiał się jako kierownik komory gazowej obozu w Oświęcimiu. Od dawna terroryzował przypadkowe osoby i mieszkańców ulicy, przy której mieszkał. Nie raz widziano go biegającego z nożem. Nie raz też siebie okaleczał, czym później chwalił się na Facebooku. Pisał, że lubi to robić. Aż wreszcie zabił swoją partnerkę.

Dramat rozegrał się w sobotnie popołudnie. Najpierw przed kamienicą.

     – On wybiegł za nią, usiadł na niej na ulicy i zaczął ją dusić. Całe ręce miał zakrwawione, chyba sam się pociął. Wcześniej z wielką siłą rozwalił drzwi wejściowe do kamienicy. Był na pewno po dopalaczach. Bardzo często tu biegał z nożami, grożąc wszystkim dookoła. Dziś ją tu dusił, aż zatrzymał się jakiś samochód i kierowca go od niej odciągnął, pomógł jej, posadził ją na chodniku – relacjonował wstrząsającą scenę jeden ze świadków.

     Zaatakowana kobieta po chwili wróciła do mieszkania swojego oprawcy. Już nie wyszła z niego żywa. Kilka godzin później wyniesiono jej zwłoki.

     – W mieszkaniu dokończył to, czego nie zdążył na ulicy, przepłoszony przez interweniującego kierowcę. Miał ją udusić – potwierdzał jeden z mieszkańców kamienicy.

     – Już kilka miesięcy temu informowaliśmy policję o tym, że on jest niebezpieczny – dodał mieszkaniec okolicy. – Nikt jednak z tym nic nie robił. Obawialiśmy się, że w końcu dojdzie do tragedii. Mieliśmy jednak nadzieję, że nasze słowa nie będą prorocze.

     – On z łatwością chwyta za nóż, fotografuje się z nim i pokazuje na portalu społecznościowym – mówiła jedna z sąsiadek mężczyzny. – Obraca się wśród kryminalistów i jest nieobliczalny.

     Kolejna: – Ludzie boją się przez niego wychodzić na ulicę. A jeszcze bardziej obawiają się o swoje dzieci. Czy musiało dojść do tragedii, żeby policja coś zrobiła? Dlaczego nie poniósł konsekwencji za to co zrobił ostatnim razem?

     Sąsiadka miała na myśli incydenty, do których dochodziło m.in. rok wcześniej.

     – Trzymając w ręku nóż, przeszedł do kobiety na drugą stronę ulicy, ona wystraszyła się i zaczęła uciekać. Wtedy ktoś ze świadków ten nóż mu wytrącił, a on uciekł – relacjonował tamte wydarzenia policjant. – Został jednak zatrzymany i osadzony w policyjnej izbie zatrzymań. Pani złożyła w tej sprawie zawiadomienie, a sprawca został przesłuchany.

Nie było podstaw aby go zatrzymać

     Do podobnej sytuacji doszło dokładnie tydzień wcześniej. Wtedy o nożowniku również powiadomiono policję. Michał K. miał zaczepić prze1chodnia, ale osoby tej nie udało się ustalić. Nie znaleziono także noża. 24-letni wówczas mężczyzna został zatrzymany do wytrzeźwienia i nie usłyszawszy żadnych zarzutów, opuścił komendę.

     Rzeczniczka policji tłumaczyła wówczas, że formalnie nie ma podstaw, by zatrzymać mężczyznę:

     – Za pierwszym razem, czyli tydzień temu, nie zgłosiła się osoba poszkodowana, nie znaleziono też noża. Tym razem mężczyzna usłyszy zarzut, ale odpowie za wykroczenie w postaci posiadanie w miejscu publicznym niebezpiecznego przedmiotu. Grozi za to kara aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny nie niższej niż 3 tys. zł. Na razie jednak 24-latek będzie mógł wrócić do domu. Mężczyzna nie popełnił przestępstwa, ponieważ jedynie podszedł do kobiety, nie zaatakował jej, nie odzywał się i nie groził, a tylko ją wystraszył.

     Sąsiedzi Michała K. byli rozgoryczeni takimi rozstrzygnięciami. Rzeczniczka policji tłumaczyła wówczas, że to rozumie i zdaje sobie sprawę, że ludzie się boją:

     – Nie należy bać się zgłaszać przestępstw policji. Trzeba mieć świadomość, że samo zadzwonienie na numer 997 nie wystarczy – apelowała. – Wskazana osoba zostanie wylegitymowana, nietrzeźwy może trafić do policyjnej izby zatrzymań, ale żeby poniósł odpowiedzialność karną, musimy mieć świadków, osobę zgłaszającą, żeby w jakiś sposób udokumentować to zachowanie. Tylko wtedy policja może podjąć stanowcze działania, działania procesowe, które zaprowadzą tę osobę przed oblicze sądu. Jeżeli ktoś jest ofiarą lub świadkiem przestępstwa musi ten fakt zgłosić.

Zabił partnerkę, której deklarował miłość

Michał K. swoją miłość do Renaty E. manifestował w specyficzny sposób. Na podłodze klatki schodowej w kamienicy, w której mieszkali wyrył słowa: „Kocham Ciebie Renata”.

Para od jakiegoś czasu mieszkała w mieszkaniu matki Michała (kobieta uciekła z niego, bo syn znęcał się nad nią i zamieszkała w ośrodku interwencji kryzysowej).

Renata była starsza od swojego partnera o 4 lata i miała trójkę dzieci (wychowywała je jej matka). Michał nie był ojcem żadnego z nich. To byli synowie z wcześniejszego małżeństwa. Renata stanęła na ślubnym kobiercu nie mając nawet 20 lat. Na świecie szybko pojawiły się dzieci. Swojego męża znała ze szkoły. Po ślubie znęcał się nad nią. Było krok od tragedii, ale kobiecie udało się od niego uwolnić i dostała rozwód.

Była szansa, że ułoży sobie życie. Ale ją jakby ciągnęło do złego. Poznała dziwne towarzystwo i bez wątpienia coś z nimi zażywała. Potem nie była sobą. Potrafiła zachowywać się agresywnie. Czasem znikała na kilka dni. Matka broniła córkę, bo wierzyła w jej dobre serce i naiwną naturę. Chciała jej pomóc. Z bólem patrzyła, kiedy córka odwiedzała ją z rozciętą wargą czy podbitym okiem. Renata zaczęła mieć myśli samobójcze. Na kilka dni trafiła nawet do szpitala. Powiedziała matce, że chce się zmienić, że chce inaczej żyć…

Wiele osób ostrzegało Renatę przed związkiem z porywczym mężczyzną. Niektórzy przepowiadali, że życie z nim prędzej czy później skończy się tragedią. Tak też się stało: mężczyzna zabił partnerkę.

Chcesz poznać kulisy tej zbrodni? Sięgnij po Detektywa 11/2020 (tekst Marty Grajewskiej “Tykająca bomba”). Do kupienia TUTAJ.