Zabójstwo Madzi z Sosnowca. Mówiono, że była świetną aktorką. Oszukała swoich bliskich, policję i znaczną część społeczeństwa. Wiele osób uwierzyło w wersję nieszczęśliwej matki, która twierdziła, że porwano jej dziecko.
Czy rzeczywiście tak perfekcyjnie odegrała swoją rolę? Niekoniecznie. W jej dramatycznych relacjach wyczuwało się fałsz i dostrzegało sprzeczności i niekonsekwencje. Wówczas jednak, kiedy sprawa była świeża i nierozwiązana, emocje brały górę nad chłodną analizą słów i zachowania kobiety.
Chodzi oczywiście o „słynną” Katarzynę W. z Sosnowca, odsiadującą w zakładzie karnym długi wyrok za zabójstwo swojej córeczki, Madzi. Przypominamy tę bulwersującą historię, którą przed laty żyła cała Polska.
Dziecko mi porwali!
Początek 2012 roku. 8 stycznia odbył się XX finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Trwały ostatnie kosmetyczne prace przed otwarciem Stadionu Narodowego. U wybrzeży wyspy Giglio zatonął włoski statek wycieczkowy Costa Concordia, w wyniku czego zginęły 32 osoby, a 64 zostały ranne. Zima w całej Europie pokazywała ostre pazury.
Informacje o zaginionym dziecku pojawiły się we wtorek, 24 stycznia 2012 roku. Około godziny 18 przechodnie zauważyli młodą kobietę leżącą na zaśnieżonym chodniku na ulicy Wesołej w Sosnowcu. Obok stał czarno-pomarańczowy wózek dziecięcy. Kobieta sprawiała wrażenie nieprzytomnej. Gdy ją ocucono, zerwała się, zajrzała do wózka i łamiącym się z rozpaczy głosem powiedziała, że porwano jej półroczną córeczkę.
Przechodnie wezwali policję i karetkę pogotowia. 22-letnia Katarzyna W. – tak się bowiem nazywała znaleziona na śniegu kobieta – mówiła, że szła z córką Madzią do swoich rodziców, zamieszkałych przy ulicy Wesołej. Około godziny 18, gdy od ich domu dzieliło ją nie więcej niż 300 metrów, ktoś do niej podbiegł i ogłuszył ją uderzeniem w tył głowy. To było w chwili, gdy znalazła się na ścieżce prowadzącej do osiedla bloków. Po tym ciosie upadła na chodnik i na kilkanaście minut straciła przytomność. Gdy ją ocucono, stwierdziła, że Madzi nie ma w wózku.
Zabójstwo Madzi z Sosnowca
Policja natychmiast przystąpiła do poszukiwań dziewczynki. Sprawdzono pobliską okolicę. Dziecka nigdzie nie było. Katarzyna W. została odwieziona do szpitala. Lekarze dokładnie zbadali kobietę, ale nie stwierdzili u niej widocznych obrażeń.
– Miałam na głowie zimową czapkę i kaptur, pewnie dlatego nie ma śladów uderzenia. Jednak cały czas boli mnie tylna część głowy – powiedziała Katarzyna W.
Kobieta była w na tyle dobrej formie, że policja mogła ją przesłuchać. Spytano ją, czy widziała porywacza. Odpowiedziała twierdząco:
– Tak, widziałam tego człowieka. Szedł jakiś czas za nami. To był raczej młody mężczyzna w białej kurtce z kapturem. Dość wysoki, miał cienkie nogi. Chyba właśnie dlatego, zwróciłam na niego uwagę – mówiła.
Na tym jej opis się kończył. Niewiele więcej zapamiętała. Nie spodziewała się, że ją zaatakuje. To trwało bardzo krótko.
Do akcji poszukiwawczej zmobilizowano znaczne siły sosnowieckiej policji. Funkcjonariusze przetrząsali ulice, parki, place, sprawdzali bramy starszych kamienic. Bez rezultatu. Już następnego dnia w mediach pojawiły się komunikaty o zaginionym dziecku. Wkrótce o porwaniu dziewczynki usłyszała cała Polska. Internauci publikowali zdjęcia Madzi i apelowali o zgłaszanie się wszystkich, którzy posiadali jakiekolwiek informacje na jej temat.
Rozpaczała za córką, a potem oglądała horror
Katarzyna W., wraz z mężem Bartłomiejem i ich córeczką Madzią wynajmowała stancję w domu przy ulicy Floriańskiej. Sąsiedzi znali całą trójkę i wyrażali się o nich z sympatią. Scharakteryzowali ich jako zgodną, kochającą się rodzinę. Podkreślali, że Katarzyna W. bardzo dbała o córeczkę, zajmowała się nią, małej nigdy niczego nie brakowało.
Cóż jednak sąsiedzi mogli powiedzieć? Wierzono, że doszło do porwania dziecka. To ogromny dramat dla rodziny. W takiej sytuacji naturalne jest współczucie. Nawet jeżeli sąsiedzi tak naprawdę nie uważali tej kobiety za idealną matkę, bo przecież nikt nie jest doskonały, każdy popełnia błędy, to patrząc na jej cierpienie, nikt nie odważył się mówić o niej inaczej, niż dobrze.
Policja ustaliła, na podstawie zeznań świadków, że popołudnie i wieczór 24 stycznia Katarzyna i Bartłomiej planowali spędzić w gronie przyjaciół. Kobieta poprosiła rodziców by zaopiekowali się w tym czasie Madzią, na co zgodzili się. Sąsiedzi widzieli Katarzynę jak wyszła z domu z córeczką w wózku. Był z nimi Bartłomiej, który poszedł do sklepu. Miał kupić składniki na kolację oraz opał dla swoich rodziców.
Zabójstwo Madzi z Sosnowca
Katarzyna W. po wyprowadzeniu wózka z klatki schodowej poszła do mieszkania po coś, czego zapomniała. Nie zostawiła Madzi samej w wózku, wzięła ją ze sobą. Po kilku minutach wróciła. Włożyła zawiniętą w kocyk córeczkę do wózka i udała się do rodziców. Tyle widzieli świadkowie. Nie słyszeli, aby dziewczynka płakała, czy też gaworzyła w niemowlęcym języku. Ale to nie było podejrzane. Małe dziecko mogło przecież spać.
Z wypowiedzi Katarzyny W. wynikało, że poszła do rodziców mieszkających przy ulicy Wesołej najprostszą drogą – taką, którą zwykle chodziła. Nie działo się nic niepokojącego aż do momentu, kiedy zobaczyła mężczyznę w białej kurtce, który zaraz ją zaatakował.
W zeznaniu kobiety policja doszukała się pewnych nieścisłości czasowych. Na tyle drobnych, że można je było wziąć na karb stresu związanego z ciężkim przeżyciem. Było jednak coś dziwnego w jej relacji. Pierwotnie mówiła, że idąc do rodziców nigdzie nie zbaczała po drodze, później, że chciała poszukać pracy. To nie jedyny znak zapytania. Jak to było możliwe, że nikt nie zauważył ataku mężczyzny na młodą kobietę z dzieckiem? Przecież nie szli przez pustkowie, rzecz działa się na sporym osiedlu mieszkaniowym. Nie w środku nocy, lecz o godzinie 18, kiedy życie jeszcze się toczy, ludzie załatwiają różne sprawy, wracają z pracy, działają sklepy i punkty usługowe. Podbiegnięcie, zadanie ciosu i wyciągnięcie dziecka z wózka – to wszystko musiało trwać 4-5 sekund. Na tyle długo, że ktoś powinien coś zobaczyć. Jednak nikt niczego nie widział ani nie słyszał.
***
Gdy policja bezpośrednio po przyjeździe na miejsce zdarzenia i wszczęciu poszukiwań pytała ludzi czy nie widzieli wysokiego mężczyzny w białej kurtce z dzieckiem na ręku, idącego szybkim krokiem, wszystkie co do jednej odpowiedzi były przeczące. Również pobliskie kamery uliczne nie zarejestrowały nikogo o takim wyglądzie. W ogóle żadnego mężczyzny idącego z dzieckiem na ręku. A tak nawiasem mówiąc po co porywacz wyciągał dziewczynkę z wózka? Mógł ją przecież uprowadzić wraz z nim. Szybciej by się przemieszczał i mniej zwracał na siebie uwagę. Z każdym takim wnioskiem rodziło się pytanie, czy matka Madzi mówiła prawdę.
Przez kilka kolejnych dni nie natrafiono na najmniejszy nawet ślad zaginionego dziecka. Specjalna grupa policji szukała dziewczynki po całym mieście. Sprawdzano piwnice, pomieszczenia, w których usytuowane były kosze na śmieci, pobliski las, park miejski i rzekę nieopodal miejsca zdarzenia. Przesłuchiwano rodziny małżonków W. i grono ich znajomych. Los 6-miesięcznej Madzi wciąż był nieznany, a czas nie działał na korzyść dziecka.
Do poszukiwań Madzi włączył się Krzysztof Rutkowski, właściciel znanego biura detektywistycznego w Warszawie. 29 stycznia 2012 roku Katarzyna W., jej mąż oraz detektyw wystąpili na konferencji prasowej, którą transmitowała telewizja. Zaapelowali do domniemanych porywaczy o oddanie dziecka, obiecując im za to bezkarność.
– Błagam, żebyście oddali mi dzieciątko, żeby ono już było w domu. Ona była naszą perełką – prosiła Katarzyna W. zdławionym przez łzy głosem.
Zabójstwo Madzi z Sosnowca
Zachowywała się jak każda zrozpaczona matka zatroskana o los ukochanego dziecka. Ludziom, którzy słuchali jej słów pękały serca. Ale była to tylko gra niewątpliwie utalentowanej aktorsko 22-letniej kobiety.
Policja od kilku dni prowadziła dyskretną obserwację Katarzyny W. Otóż bezpośrednio po konferencji prasowej matka Madzi poszła do kina na horror. To oczywiście nie jest zabronione. Nie jest nic złego w odreagowaniu dramatycznego przeżycia, niemniej matka, która łamiącym głosem błaga o oddanie dziecka, a zaraz potem idzie do kina na film, obfitujący w sceny przemocy, postępuje co najmniej dziwnie. A w tym wypadku, w kontekście licznych niejasności odnośnie porwania, takie zachowanie policja odbierała jako podejrzane. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że jej rozpacz jest udawana i że dobrze wie co się stało z córką.
Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2023 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Dzieciobójczyni). Cały numer do kupienia TUTAJ.