Zaginięcie milicjanta, zaginięcie policjanta…

Każde zaginięcie milicjanta, czy obecnie policjanta, stawia na nogi ich przełożonych i kolegów. Bodaj najbardziej dramatyczną akcją tego typu były poszukiwania 28-letniej sierżant Justyny Z. i 34-letniego młodszego aspiranta Tomasza T. w 2006 roku. Dziś mało kto pamięta równie zagadkową sprawę sprzed 43 lat…

Lubawa to niewielkie, niespełna 10-tysięczne miasteczko, leżące w zachodniej części województwa warmińsko-mazurskiego. Jak napisała autorka bloga „Podróże po kulturze”: „Gdybym miała ziemię lubawską opisać w trzech słowach, to byłyby to pagórki, woda i pogranicze… Pogranicze w dosłownym znaczeniu, bo okolica przez setki lat leżała na rubieżach Polski. Tu kończyła się I i II Rzeczpospolita, a kawałek dalej zaczynały Prusy, wpierw Książęce, potem Wschodnie”.

Stolica regionu może poszczycić się długą historią – pierwszą wzmiankę o mieście datuje się na 1216 rok. Rzadko kto wie, że to tutaj Mikołaj Kopernik, po konsultacjach z uczonymi przyjaciółmi, postanowił wydać dzieło „O obrotach sfer niebieskich”. Na jego kartach ogłosił, że to Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie.

W powojennej historii Lubawa trafiła na pierwsze strony gazet latem 1979 roku.

Młody, z widokami na przyszłość

Był niedzielny wieczór, 8 lipca 1979 roku. W lubawskiej komendzie Milicji Obywatelskiej 26-letni sierżant Tadeusz K. przed północą skończył służbę. Tamten dyżur nie wyróżniał się niczym szczególnym. Funkcjonariusz uzupełnił dokumentację, zgodnie z regulaminem zdał do depozytu służbowy pistolet. Mógłby już jechać do domu, gdzie czekała na niego ciężarna żona, ale cały czas zwlekał z wyjściem z budynku. Wszystko przez rzęsisty deszcz, który nie przestawał padać.

Sierżant mieszkał w odległej o 12 kilometrów wsi Zielkowa. Jazda motorem przy takiej pogodzie była niebezpieczna, dlatego cały czas odwlekał podróż. Kilka razy wychodził na zewnątrz, by sprawdzić pogodę. Dopiero po drugiej w nocy, gdy pozwoliły na to warunki, wsiadł na motor.

Do domu jednak nie dojechał, ani nie stawił się na służbę następnego dnia na 10 rano. Początkowo nikt nie zwrócił na to uwagi, a funkcjonariusze byli zajęci przy sprawie włamania na pobliską stację CPN. Dopiero około południa, na polecenie kierownika jednostki, kapral Bogdan Płoski pojechał służbową nysą do Zielkowa, by sprawdzić, co się dzieje z Tadeuszem. Od rodziny sierżanta dowiedział się, że ten nie wrócił do domu… A więc zaginięcie było faktem.

Tadeusz K. był wyróżniającym się milicjantem. Żadnych uwag, czy skarg. Dał się poznać jako służbista, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Szanowali go okoliczni mieszkańcy, cenili przełożeni. Młody, zdolny, z widokami na przyszłość. Ktoś taki raczej nie znika bez śladu…

Zaginięcie – rodziny odchodziły od zmysłów

Każde zaginięcie milicjanta, czy obecnie policjanta, stawia na nogi ich przełożonych. Bodaj najbardziej dramatyczną akcją tego typu były poszukiwania 28-letniej sierżant Justyny Z. i 34-letniego młodszego aspiranta Tomasza T. Pełnili służbę na posterunku policyjnym na Dworcu Centralnym. W grudniowy poranek nie wrócili do domów po dyżurze z piątku na sobotę, z 1 na 2 grudnia 2006 roku.

Informacje o poszukiwaniach dwójki policjantów nie schodziły z pierwszych stron gazet i serwisów informacyjnych. Mundurowi jechali nieoznakowanym, zielonym polonezem o numerze rejestracyjnym WJ 09398 na trasie pomiędzy Siedlcami a Warszawą. Ostatni raz widziano ich na stacji Statoil w Gręzowie, tuż za Siedlcami.

Sprawa była niezwykle zagadkowa. Zaginionych funkcjonariuszy poszukiwano w całym kraju, sprawdzano hotele i szpitale. Ówczesny wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn wyznaczył nagrodę dla tych, dzięki którym policjantów uda się odnaleźć. Przez trzy doby rozpatrywano wszystkie możliwe hipotezy, włącznie z tą, że Tomek i Justyna sami opuścili służbę. Na nogi postawiono dwa tysiące mundurowych. Przeczesano lasy wokół trasy Warszawa-Siedlce, sprawdzono jeziora i stacje benzynowe. W poszukiwaniach pomagał śmigłowiec z kamerą termowizyjną. Wszystko na nic.

Tamtą akcję opisywał dziennikarz „Gazety Policyjnej”: „Ich rodziny odchodziły od zmysłów. Szczegółowe, wielogodzinne przesłuchania: kto, gdzie, z kim, kiedy? Skrupulatne przeszukania w mieszkaniach. Setki telefonów, tysiące pytań. I zero wyjaśnień. Zniknęli – to była jedyna odpowiedź”.

***

We wtorek rano policjanci z Mińska Mazowieckiego dostali sygnał od mężczyzny, który przejeżdżał drogą Siedlce-Mińsk i zatrzymał się na chwilę, a następnie zauważył fragment opony, wystający z wypełnionego wodą zagłębienia przy drodze.

– Policjanci, którzy przyjechali na miejsce, znaleźli na brzegu fragment zderzaka. Płetwonurek, który wszedł do wody, nie potrafił jednak początkowo stwierdzić, czy to poszukiwany przez nas polonez. Zamulenie było tak duże, że musiał wyczuwać ręką kształt samochodu – relacjonował dziennikarzom rzecznik komendanta stołecznego policji.

Funkcjonariusze rozpoznali, że chodzi o zaginiony samochód, dzięki wydobytej tablicy rejestracyjnej. Auto wyciągnięto ze zbiornika po wypompowaniu wody, przy pomocy dźwigu.

Śledztwo wykazało, że dwójka policjantów z dworcowego komisariatu zginęła podczas odwożenia do Siedlec urzędnika z MSWiA. Nie należało to do ich obowiązków. W drodze powrotnej ich samochód, który miał jeszcze letnie opony, wypadł z drogi i utonął w stawie, w miejscowości Jagodne.

Zaginięcie? To była egzekucja

Równie dramatycznie wyglądały poszukiwania trzech konwojentów z olsztyńskiego oddziału agencji ochrony „Sezam”, którzy zaginęli w sobotę, 10 kwietnia 1999 roku. Mężczyźni odbierali utargi ze stacji benzynowych. Razem z nimi zniknęło ponad 125 tysięcy złotych.

Czerwonym polonezem i z kasą pancerną w bagażniku poruszali się Mariusz Ch., dowódca konwoju, Janusz S. i najstarszy z nich, kierowca, Krzysztof D. Mieli na sobie kamizelki kuloodporne, byli uzbrojeni. Wyjechali z Olsztyna z samego rana. Ich trasa obejmowała kolejno Olsztynek, Szczytno, Kętrzyn, Bartoszyce, Lidzbark Warmiński, Dobre Miasto, Jeziorany i Barczewo. Po godzinie 15:00 konwój powinien być z powrotem w Olsztynie. Mężczyźni po raz ostatni byli widziani na stacji paliw w Dobrym Mieście i stamtąd ruszyli w stronę Jezioran. Ślady urywały się na tej trasie i tam skoncentrowano kilkugodzinne poszukiwania, które niestety nie przynosiły efektu. Dopiero w niedzielę rano, w odległości około czterech kilometrów od Dobrego Miasta, na leśnej dróżce odnaleziono czerwonego poloneza.

Przy skręcie na leśny parking widoczne były ślady hamowania, jakby ktoś nagle polonezowi zajechał drogę. Obok można było dostrzec ślady krwi. Samochód konwojentów został przepchnięty kilkaset metrów dalej, w głąb rzadkiego, sosnowego lasu. W środku, w nienaturalnym położeniu, znajdowały się zwłoki trzech konwojentów.

– To była egzekucja. Wszyscy trzej zginęli od strzałów z tzw. przystawienia w tył głowy i skroń. Cięte rany świadczące o próbie poderżnięcia gardła wskazują, że kierowca Krzysztof D. oraz drugi z konwojentów Janusz S. zostali wcześniej sterroryzowani przez bandytów. Ten ostatni nawet nie zdążył wyciągnąć swojej tetetki. W ręku miał jeszcze puste torby do odbierania utargu – opowiadali olsztyńscy policjanci.

Zabójców konwojentów nigdy nie znaleziono. Nie wiadomo, ilu było napastników. Nie wiadomo, w jaki sposób dotarli pod Międzylesie. Równie trudno odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób udało się im zatrzymać poloneza z pieniędzmi?

Zaginięcie. Trudne pytania bez odpowiedzi

W komendzie MO w Lubawie w lipcowe popołudnie 9 lipca 1979 roku, w trakcie poszukiwań Tadeusza K., musiała panować bardzo nerwowa atmosfera. Z godziny na godzinę zaczęło przybywać milicjantów.

W mieszczącej się wtedy w niewielkim domu przy ulicy 19 Stycznia lubawskiej komendzie nagle zrobiło się bardzo ciasno. Zwykłe sprawy: domowe awantury, bójki między sąsiadami i pospolite kradzieże drobnego mienia zeszły na dalszy plan. Wszyscy szukali zaginionego sierżanta. Takiej sprawy w powojennej historii milicji jeszcze chyba nie było!

Śledztwo przejął specjalny sztab z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Olsztynie. Setki milicjantów przeszukiwały pola i lasy między Lubawą a Ostródą, głównie wzdłuż obecnej drogi krajowej numer 15. Z Warszawy przyleciał helikopter z kamerą termowizyjną – wówczas szczytem nowoczesności. Olbrzymi wysiłek nie przynosił odpowiedzi na pytanie: co się stało z sierżantem Tadeuszem K.? Czy uległ wypadkowi? A może ktoś na niego napadł? Podobno rozważano nawet hipotezę ucieczki za granicę, ale biorąc pod uwagę przebieg jego dotychczasowej służby, wydawało się to nieprawdopodobne…

Marcin Snarski

Agatha Christie: tajemnicze zaginięcie znanej pisarki. Czytaj TUTAJ.