Zbrodnia połaniecka: makabryczna nocna cisza

Zbrodnia połaniecka to jedno z najgłośniejszych przestępstw  w PRL-u. Przy szosie z Połańca do pobliskiego Zrębina (wówczas województwo tarnobrzeskie), w wigilijną noc 1976 roku, z premedytacją zamordowano trzy osoby, w tym dziecko i kobietę̨ w ciąży. Aby ujawnić prawdę o śmierci trójki ludzi trzeba było przełamać zmowę milczenia. 30 osób dało się zastraszyć zbrodniarzom, którzy różnymi sposobami próbowali uniknąć odpowiedzialności. Sprawcy masakry kazali im podpisywać cyrograf własną krwią i całować krzyż. Na początku śledztwa wydawało się, że to zwykły wypadek drogowy. Że ci ludzie zostali potrąceni nocą na poboczu ulicy, kiedy wracali z pasterki, a sprawca uciekł. Szybko się okazało, że doszło do morderstwa, które zszokowało opinię publiczną.

O tej zbrodni, popełnionej po pasterce, w Boże Narodzenie 1976 r., pisało już wielu i wiele razy. Roman Bratny sfabularyzował ją w znanej książce pt. „Wśród nocnej ciszy”, a reżyser Janusz Petelski nakręcił o niej film pod wymownym tytułem „Zmowa”. Orzekał w niej Sąd Wojewódzki w Tarnobrzegu, z ówczesną siedzibą w Sandomierzu.

Zbrodnia połaniecka: konflikt narastał od lat

W 1948 roku 20-letni Jan Sojda został zatrzymany za gwałt na pasterce krów. Mężczyznę skazano na osiem miesięcy więzienia, bez możliwości wcześniejszego zakończenia kary np. za dobre sprawowanie. W aresztowaniu Sojdy udział brał jego dalszy krewny Jan Roj (dziadek późniejszych ofiar – Krystyny i Mieczysława). Jan Sojda miał żal do krewnego za to, że brał udział w jego aresztowaniu.

Inna wersja mówi o tym, że Roj zmusił rodzinę Sojdów do głosowania „3 razy tak” w referendum na temat przemian politycznych i gospodarczych w 1946 roku oraz jako funkcjonariusz publiczny zmuszał ich do uczestniczenia w pochodach pierwszomajowych.

Trzy lata po aresztowaniu Jana Sojdy, na terenie jego gospodarstwa doszło do tragicznego zdarzenia. Zastrzelony został syn Jana Roja, 10-letni Marian. Z relacji wynikało, że znajomy Sojdy miał strzelać do psa i przypadkiem trafił w dziecko. Sojda natomiast miał być tego świadkiem i sam naładować mu broń. Znajomy dostał wyrok w zawieszeniu, jednak niedługo potem uległ śmiertelnemu wypadkowi samochodowemu.

Na kilka miesięcy przed zbrodnią połaniecką, w sierpniu 1976 roku, odbyło się wesele Krystyny Kality (wnuczki Jana Roja) i Stanisława Łukaszka. Na przyjęcie zaproszono Jana Sojdę z rodziną, a jego siostrę poproszono do pomocy w kuchni. Jeden z pomocników zauważył, że kobieta wynosi z wesela wędliny i mięso. Gdy zwrócono jej uwagę, Adasiowa się obraziła i wyszła z wesela. Następnego dnia wymusiła na rodzicach panny młodej, by oddali jej zastawę stołową. Jan Sojda czuł się urażony, że ktoś z jego rodziny został potraktowany jak złodziej. Groził nawet, że „wypleni Kalitowe plemię”.

Zbrodnia połaniecka: kim był „Król Zrębina”

Skazany za gwałt Jan Sojda był właścicielem dużego gospodarstwa rolnego. Mimo wyroku skazującego pełnił funkcję ławnika sądowego. We wsi nazywano go „królem Zrębina”. Jako jedyny posiadał ciągnik i telefon, a także przekonywał wszystkich o swoich koneksjach z „ważnymi ludźmi”.

Sojda bardzo szybko się wzbogacił, natomiast Rojowie i Kalitowie żyli znacznie skromniej. Sojdzie przeszkadzało jednak, że we wsi poszła plotka o złodziejskich zapędach jego siostry. Uważał, że ucierpiał honor jego rodziny, dlatego obmyślił plan zemsty.

Zbrodnia połaniecka: Wśród nocnej ciszy

Do zbrodni połanieckiej doszło w nocy z 24 na 25 grudnia 1976 roku. Ze względu na dużą liczbę wiernych, którzy przybyli na pasterkę, przed kościołem w Połańcu ustawiły się dwa autobusy PKS. W nich natomiast kilkadziesiąt mieszkańców wsi, w tym Jan Sojda, sołtys i ORMO-wiec (członek Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej) pili alkohol.

Z pasterki wywabieni zostali będąca w piątym miesiącu ciąży 18-letnia Krystyna Łukaszek, jej 25-letni mąż Stanisław i 12-letni brat Krystyny – Mieczysław Kalita. Szwagierka powiedziała, że ich ojciec rzekomo „rozrabia w domu po pijaku”. Przyszłe ofiary chciały wrócić do domu autobusem, ale ich wuj – Jan Sojda, nie wpuścił ich do środka.

Krystyna, Stanisław i Mieczysław wracali więc na piechotę do oddalonego o cztery kilometry domu w Zrębinie. Po jakimś czasie, chociaż pasterka jeszcze trwała, spod kościoła ruszyła taksówka prowadzona przez 27-letniego zięcia Sojdy oraz dwa autobusy prowadzone przez szwagra i drugiego zięcia.

Krzyki przez kilkanaście minut

Na polecenie teścia, jako pierwszy przez taksówkę potrącony został 12-latek. Chłopiec płakał i krzyczał z bólu, ponieważ auto połamało mu obie nogi. Gdy siostra i jej mąż podbiegli do niego, wówczas zostali na śmierć pobici przez Jana Sojdę i Józefa Adasia kluczem do kół autobusowych. Krystyna próbowała uciekać w pole, ale światło latarki jednego z pasażerów pomogło zabójcom odkryć ją w polu. Ich krzyki było słychać przez kilkanaście minut. Mieczysław, który nadal żył, został ponownie potrącony przez taksówkę prowadzoną przez Jerzego Sochę. Jego pasażerkami były córki Sojdy. Jednia z nich to kobieta, która okłamała Krystynę o stanie jej ojca podczas pasterki. 27-letni kierowca tak nakierował auto, by samochód przejechał 12-latkowi po głowie.

Morderstwo obserwowało 30 pasażerów. Żaden z nich nie zareagował na to, co się wydarzyło. Po dokonaniu zbrodni drugi zięć Sojdy, 28-letni Stanisław Kulpiński ostrzegł, że spotka ich ten sam los. Pasażerowie pierwszego autobusu musieli przesiąść się do drugiego busa. Zabójcy wciągnęli zwłoki do pierwszego pojazdu i odjechali półtora kilometra.

Alibi dla zbrodniarzy

Chcąc upozorować wypadek samochodowy, jeszcze raz przejechano po ciałach mężczyzny i chłopca. Następnie rozebrali zwłoki 18-letniej Krystyny dla upozorowania gwałtu. Na miejscu zostawili też autobus.

W drugim autobusie Sojda, który trzymał w rękach różaniec, przyjął od pasażerów przysięgę milczenia. Kazał każdemu pocałować krzyż oraz nakłuwał palec agrafką, by kropla krwi na kartce papieru służyła jako podpis. Każdy otrzymał też pieniądze za milczenie. Wszyscy po godzinie od morderstwa wrócili też na pasterkę, by mieć alibi. Po zakończeniu mszy drugi kierowca wszczął alarm, że ukradziono mu autobus. W drodze powrotnej „odkryto skradziony” pojazd. Pogrzeb ofiar odbył się jeszcze przed Nowym Rokiem, a trumny niósł m.in. Sojda.

Kierowca, któremu mieli ukraść samochód zeznał, że sprawca prawdopodobnie potrącił Krystynę, Stanisława i Mieczysława w zamieci śnieżnej. Niestety w śledztwie popełniono błędy, które początkowo pomogły sprawcom uniknąć kary. Sekcję zwłok przeprowadził lekarz bez uprawnień, dwa tygodnie po wypadku pozwolono na kasacje autobusu, chociaż był nadal sprawny, milicja nie zabezpieczyła też odpowiednio miejsca zbrodni. Milicja uparcie przystawała też, że był to wypadek drogowy i to mimo plotek, jakie pojawiły się we wsi.

Pierwszy świadek

Już drugiego dnia od śmierci ofiar, 14-letni Staś Strzępek krzyczał pod oknami Adasia i Sojdy, że są mordercami. Jak się później okazało, nastolatek wracał z kościoła na piechotę i widział, jak Józef Adaś inscenizuje wypadek. Chłopak uciekł, ale nie zapomniał tego, co się stało. Matka zabitych, Krystyna Kalita niemal codziennie chodziła na posterunek i do prokuratury, gdzie usłyszała o krzykach Stasia. W końcu śledczy zgodzili się na przesłuchania 14-latka, a jego zeznania doprowadziły do aresztowania Adasia. Staś nie zmienił zeznań nawet wtedy, gdy ktoś podpalił stodołę jego rodziny czy po samobójstwie swojego ojca, który nie wytrzymał presji ze strony mieszkańców wsi.

Rodzina Sojdy na łapówki wydała od 200 do 400 tys. złotych. Dodatkowo zmusili świadków do kolejnej przysięgi milczenia. W trakcie śledztwa wywieziono ich do Wolicy, gdzie przysięgali przed krucyfiksem i obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Swoją przysięgę także podpisywali krwią. Nieprzekonanym dodatkowo grożono i zastraszano, a robili to nie tylko podejrzani, ale też ich adwokaci.

Zbrodnia połaniecka: kara śmierci

Zbrodnia połaniecka do tej pory należy do jednej z najbardziej okrutnych w historii polskiej kryminalistyki. W trakcie śledztwa przesłuchano ponad 200 osób. Nie tylko samych świadków, ale też ich rodziny, które ]przekupił Sojda. Prokuratorów przeraziła obojętność jaką wykazywali się pasażerowie autobusu. Większości nie obchodziło, że widzą zwłoki młodej kobiety, na której ślubie niedawno bawiła się cała wieś i która była w widocznej ciąży,. Bardziej przejmowali się chociażby tym, że od morderstwa we wsi przez kilka miesięcy nie spadła ani jedna kropla deszczu, co odebrano jako „karę boską”.

Prokuratorzy zażądali kary śmierci dla Jana Sojdy i Józefa Adasia oraz zięciów Jana Sojdy – Jerzego Sochy i Stanisława Kulpińskiego.

Cztery dni przed ogłoszeniem wyroku, w warunkach podobnych do tych sprzed dwóch lat, tarnobrzeski sąd przeprowadził w miejscu zbrodni eksperyment procesowy,. To wtedy odtworzono przebieg zdarzeń. Cały Zrębin otoczył to miejsce łańcuchem ludzi i ogniskami. Eksperyment w pełni potwierdził sądowe ustalenia.

Jana Sojdę oraz jego szwagra i dwóch zięciów skazał za zabójstwo i nakłanianie świadków do fałszywych zeznań – na kary śmierci, zaś Henryka Witka za to, że im pomógł w pościgu za Krystyną Łukaszek i przenosił zwłoki – na 6 lat pozbawienia wolności.

Sąd Najwyższy utrzymał w mocy ten wyrok. Rada Państwa skorzystała jednak z prawa łaski. Zięciowie Socha i Kulpiński zostali skazani na kolejno 25 i 15 lat więzienia. Kara śmierci poprzez powieszenie została wykonana wobec Sojdy i Adasia w listopadzie 1982 roku w areszcie śledczym w Krakowie. Sochę zwolniono po prawie 15 latach więzienia. Kulpińskiego po niemal 12 latach.

Zbrodnia połaniecka: jeszcze trochę kulis…

Rozprawy trwały od 7 listopada 1978 r. do 10 listopada 1979 r. Odbywały się średnio trzy razy w tygodniu, od godz. 9 nawet do 23. Wyrok Sądu Wojewódzkiego w Tarnobrzegu, z ówczesną siedziba w Sandomierzu, którego składowi przewodniczył zmarły później przedwcześnie sędzia Marek Maciąg, liczył wraz z uzasadnieniem 651 stron.

W śledztwie przesłuchano 232 osoby, jednego ze świadków – 14 razy. 38 osób odwoływało swoje zeznania, 18 podejrzanych o składanie fałszywych zeznań aresztowano.

– Śledztwo i proces były precedensowe. Wszyscy kręcili. Odwoływali zeznania, zastraszali się nawzajem. Ci, którzy zaczęli mówić prawdę, po jakimś czasie znowu kłamali i mówili, że wcześniej przyznawali się, bo byli zmusili ich do tego śledczy.. Wojda wysyłał grypsy z aresztu, instruował żonę, do której rodziny ma pójść, kogo jeszcze przekupić, z kim zagadać – opowiadał Wiesław Łuka, autor książki o zbrodni połanieckiej pt. „Nie oświadczam się”. – Tylko jedna rodzina nie ugięła się pod presją, od początku postanowiła mówić prawdę. Najbiedniejsza we wsi.

14-letni Staś, który akurat wracał z pasterki, widział, jak sprawcy układają zwłoki na poboczu drogi, by upozorować wypadek. Drugiego dnia chłopiec poszedł pod okno Wojdy i krzyczał: „Bandyto! Zabiłeś mi kolegę!”. Wojdę przerażała postawa Stasia. Bał się, że jego zeznania poważnie mu zaszkodzą

Wojdowie za milczenie obiecywali rodzinie Stasia kupno mebli, krowę, pieniądze. Ale tamci tego nie przyjęli, okazali się twardzi, nieprzekupni. Pouczali syna: „Przed sądem mów, co widziałeś, prawdę”. Mieszkańcy wsi, którzy przysięgli milczenie, naciskali na nich. Próbowano ich zastraszyć, grożono, ktoś podpalił im stodołę, wrzucali Stasiowi pieniądze przez okno. Ojciec Stasia nie wytrzymał presji – powiesił się. Matka Stasia wielokrotnie słyszała potem od ludzi, że spotkała ją kara boska za to, że wyłamała się ze zmowy milczenia

Źródło: gazeta.pl, podkarpackahistoria.pl, wysokieobcasy.pl

Fot. Pixabay.com