Zdzisław Malinowski – tragiczny koniec poety

W domu się nie przelewało, a perspektywa pracy na roli, od świtu do nocy, zupełnie nie odpowiadała Zdziśkowi. Miał artystyczną duszę i chciał wyrwać się z szarej codzienności. Dlatego wyjechał do Gdańska. Dla chłopaka, który za dzieciaka uczył się przy lampie naftowej, to miasto było jak inny świat – symbol możliwości, których próżno szukać na wsi.

Mieszkał przy Kręckiego 3, niedaleko komisariatu. Nie palił, pił bardzo mało alkoholu. Część znajomych uważała go za nieśmiałego i skrytego. W rzeczywistości było inaczej. Przez mieszkanie przy Kręckiego przetaczało się mnóstwo osób. Niektórzy wyglądali na niezłych zbirów o lepkich rączkach. Nie byli pokroju Zdziśka, jednak często go odwiedzali. To mocno niepokoiło jego bliskich. Ci doskonale wiedzieli, jak wielu podejrzanych typów sprasza do siebie Zdzisiek, i po prostu się o niego bali. Jeden z kolegów doradził mu nawet, by ten nie trzymał noży w kuchni na widoku. Brak ostrzy w pobliżu miał zapobiec tragedii podczas kłótni. O te nie było trudno. Na niektórych gości Malinowskiego wystarczyło tylko krzywo spojrzeć i już można było oberwać.

Zdzisiek miał słabość do młodych mężczyzn. Był homoseksualistą – ukrywał się z tym do 35. roku życia. W PRL-u pociąg do osób tej samej płci był tematem tabu. Geje często żenili się z kobietami, co miało być dla nich albo przykrywką, albo próbą ucieczki do „normalnego” świata – bądź i jednym, i drugim. W latach 1985–1987 Milicja Obywatelska prowadziła akcję pod kryptonimem „Hiacynt” w celu zebrania materiałów na temat gejów. Założono im około 11000 różowych teczek i pobrano od nich odciski palców. Kampanię motywowano koniecznością przeciwdziałania prostytucji i epidemii AIDS oraz zwiększenia kontroli nad środowiskiem homoseksualistów. Uważano je za kryminogenne. To była tylko przykrywka. Naprawdę chodziło o zbieranie kwitów w celu późniejszego szantażowania nimi działaczy opozycji.

Znajomi Malinowskiego wspominali go jako życzliwego i pełnego pasji. Miał długie włosy, był nieco szalony. Lubił ludzi, bo to od nich czerpał inspiracje. Zapraszał na kawę, herbatę albo wino. Z każdym chciał żyć dobrze, ale nie zawsze się to udawało. Wprost przeciwnie – niektórzy sprytnie wykorzystywali jego dobre serce i zastraszali go, chcąc ugrać jak najwięcej. Malinowski nie tylko pozwalał nieznajomym nocować u siebie, ale również dawał im pieniądze. Któregoś razu padł ofiarą pobicia. Co prawda był silny fizycznie i mógł dać radę niejednemu osiłkowi, jednak nie znosił przemocy i nie potrafił się bronić.

W wynajmowanym mieszkaniu nie miał za dużo miejsca. Całe składało się z dwóch pokoi. Zdzisław miał dostęp do jednego. Mieszkanie wynajmował od poety i malarza Mieczysława Czychowskiego, nazywanego przez Edwarda Stachurę „leworękim Norwidem”. Czychowski tak jak Norwid pisał wiersze i malował – i to pięknie. Prawą dłoń wraz z przedramieniem stracił w wyniku wybuchu miny, a mieszkanie przy Kręckiego dostał od miasta, by urządzić tam pracownię.

Z tego lokum korzystał tylko od czasu do czasu. Nie chciał, by przez większość dni w roku mieszkanie stało puste, dlatego postanowił je wynająć i przy okazji nieco dorobić do domowego budżetu. Nie było tam wygód, dlatego za wynajem nie liczył za dużo. W sam raz dla kogoś takiego jak Zdzisiek – na dorobku. Co więcej, w pobliżu wraz z mężem mieszkała siostra Zdzisława – Alicja. Czasami się u niej ukrywał. Nie do końca wiadomo, z jakiego powodu. Najprawdopodobniej miało to związek z szemranym towarzystwem, z którym się zadawał.

Zdzisiek zaczął być ostrożniejszy dopiero po zasztyletowaniu na Przymorzu jego kolegi – Henia Tkacza. Wcześniej zupełnie nie zwracał uwagi na to, kogo gościł pod swoim dachem. Przynajmniej tak się wydawało. Z czasem wyszło na jaw, że jednak nie do końca ufał odwiedzającym, ponieważ posłuchał kolegi i ukrył ostre sztućce w szufladzie, pod pojemnikiem.

Studiował na wydziale architektury na miejscowej politechnice, jednak studiów nie ukończył, podobnie jak Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Mimo braku wykształcenia, miał spore umiejętności, dlatego chętnie imał się różnych artystycznych zajęć. W wolnych chwilach pisał wiersze – teksty publikował np. w prasie studenckiej – i malował ambitne, wielkoformatowe obrazy. Niestety nie dało się z tego wyżyć. Zaczął więc tworzyć miniatury malarskie. Te chętnie, na pamiątkę, kupowali turyści.

Malinowski łatwo nawiązywał kontakty, dlatego na Długim Targu, w okolicach fontanny Neptuna, wokół Zdziśka często gromadzili się gapie. Wzbudzał zainteresowanie, ponieważ obrazy malował na oczach przechodniów. Raz sprzedał więcej, raz mniej, jednak zawsze tyle, że pieniędzy starczało mu do pierwszego. Szczególnie dobrze sprzedaż szła w wakacje. Bywało nawet tak, że z trzymiesięcznego zarobku na malarskich miniaturach mógł przeżyć cały rok. Skromnie to skromnie, ale jednak. Talent nie poszedł na marne, a mogło być jeszcze lepiej, gdyby w USA zorganizowano wystawę jego obrazów. Złożono mu taką propozycję, jednak wszystko przerwała przedwczesna śmierć…

Mimo że pisanie wierszy nie dawało mu pieniędzy, lubił to robić. Chętnie poświęcał literaturze każdą wolną chwilę. Inspiracji szukał wszędzie, m.in. w Gdańskiej Grupie Poetyckiej, której zresztą był współzałożycielem. Klub tworzyli ludzie z różnych pokoleń, inaczej patrzący na te same sprawy. To bardzo odpowiadało Malinowskiemu, lubiącemu intelektualny ferment. Zdzisiek dobrze dogadywał się zwłaszcza z Ludwikiem Filipem Czechem, również poetą. Grupa szybko się rozpadła, jednak znajomość obu mężczyzn przetrwała. Co prawda nie byli przyjaciółmi, tylko dobrymi kolegami, ale jednemu i drugiemu pasował taki układ.

W gdańskim środowisku artystycznym Zdzisław Malinowski dał się poznać jako grafik i poeta, w tym autor tekstów piosenek. Współpracował z trójmiejską grupą „Cytrus”, która w latach 1979–1985 grała muzykę z pogranicza jazzu, bluesa, hard rocka i rocka progresywnego. Teksty Malinowskiego śpiewała m.in. Krystyna Prońko. Jego największy sukces pod względem popularności ma związek z Grażyną Łobaszewską. Malinowski to autor słów do piosenki „Gdybyś” w jej wykonaniu. Artystka zaśpiewała utwór w 1977 roku na festiwalu w Opolu, lecz w nieco innej wersji niż oryginalna.

Chcesz poznać kulisy tej zbrodni? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 4/2023 (tekst Miłosza Magrzyka pt. Tragiczny koniec poety). Cały numer do kupienia TUTAJ.