Kujawy: Zazdrość doprowadziła do tragedii

Zazdrość bywa zgubna. Granica między namiętnością a patologiczną zazdrością bywa cienka. Czy młody przedsiębiorca z miasteczka na prowincji stopniowo popadał w paranoję, czy działał z zimnym wyrachowaniem?

To miasteczko mnie uciska jak zbyt mały but. Mam go serdecznie dość i chcę stąd wyjechać. Może coś się zmieni w najbliższym czasie. Trzymajcie za mnie kciuki” – napisała Justyna Będnicka na swoim profilu na Facebooku. Stało się to 13 czerwca 2019 roku. Wiadomość polubiło kilkanaście osób. Najbliższych znajomych z B., małego miasteczka na Kujawach.

Obietnica lepszego życia

Justyna od urodzenia mieszkała w B. Znała je na wylot, jak kieszeń znoszonej kurtki. Od kiedy pamiętała, marzyła o życiu gdzieś indziej, ale dopiero niedawno na serio zaczęła snuć plany przeprowadzki. Miała 21 lat i chłopaka, który właśnie dostał pracę w dużej korporacji w Trójmieście. I to była jej szansa.

Bartka poznała rok wcześniej na urodzinach swojej przyjaciółki Jolanty. Ta przedstawiła swojego kuzyna. Od razu wpadł Justynie w oko. Starszy o kilka lat, dowcipny, uprzejmy, może nawet szarmancki. I na swój sposób przystojny. Justyna ze zdziwieniem dowiedziała się, że Bartek mieszkał w pobliskich Śliwicach. Zastanawiała się, jak to możliwe, że przez te wszystkie lata znajomości z Jolantą nie poznała go wcześniej. Potem uświadomiła sobie, że przecież spotkała Bartka wiele lat temu, kiedy odwiedzały razem wujka Jolanty. Bartek, mający wtedy 15 lat, nie zwrócił uwagi na kilkuletnie dziewczyny kręcące się po gospodarstwie, kiedy wszyscy byli zajęci żniwami.

Zazdrość narastała w Łukaszu

Od pamiętnych urodzin u Joli zaliczyli z Bartkiem parę szalonych imprez, ale poza zwykłą wzajemną fascynacją łączyło ich coś więcej. Świetnie się dogadywali. Justyna trochę nieśmiało zaczęła snuć plany ich wspólnej przyszłości. Wprowadziła się do domu odziedziczonym po zmarłej babci. Mieścił się w B., kilkadziesiąt metrów od rodzinnego domu Justyny. Bartosz zamierzał sprzedać nieruchomość, wcześniej chciał w niej przeprowadzić mały remont, by podbić cenę. Krótko później oświadczył jej, że dostał obiecującą propozycję pracy w dużej firmie w Gdyni.

Wtedy zdała sobie sprawę, że być może życie daje jej szansę na zmianę. A jeżeli z niej nie skorzysta, może tego żałować. I nie chodziło tylko o to, że ma przy boku zaradnego mężczyznę, który w dodatku jej się podoba (z wzajemnością zresztą). Roiła sobie, że w Trójmieście być może będzie jej łatwiej o jakąś ciekawą pracę. Zawsze chciała iść na studia, ostatnio myślała o fizjoterapii. W B. mogła liczyć co najwyżej na posadę pomocnicy w sklepie mięsnym prowadzonym przez jej ciotkę. Z czasem pewnie awansowałaby na sklepową.

Na tych wszystkich marzeniach o nowym życiu cieniem kładł się jeden problem. Miał na imię Łukasz. To były partner Justyny. Były w jej mniemaniu… On na ten temat miał inne zdanie. Nie mógł dojść do siebie i nie dopuszczał myśli, że Justyna do niego już nie wróci. Targała nim zazdrość. Czuł się przez nią upokorzony. To uczucie przerodziło się we wściekłość, która przyćmiła wszelkie inne myśli. Z czasem zaczął nienawidzić Justyny tak samo, jak Bartka, konkurenta do jej ręki. Znał go zresztą dobrze, bo od dawna ich śledził. Zadanie miał tym łatwiejsze, że dom, w którym zamieszkał Bartek mieścił się przy ulicy Lipowej, dokładnie naprzeciwko domu Łukasza.

Rozbuchane ego

Łukasz Tawuła miał zadatki na lidera lokalnej społeczności. Zaradny, przedsiębiorczy, mający przywódcze cechy mężczyzna z powodzeniem nadawał się do kierowania prężną firmą; mógłby – gdyby chciał – spróbować kariery, na przykład w samorządzie. Wielu widziało w nim przyszłego wójta, a kto wie, może, i starostę albo nawet, za jakiś czas choćby i posła. Pewny siebie, wymagający, skuteczny. W sąsiedztwie grał rolę tego, kto zawsze w imieniu innych interweniuje w lokalnych władzach.

Odziedziczył po rodzicach ładny kawałek ziemi. Zarabiał na jej dzierżawie, ale założył również firmę wulkanizacyjną. Oprócz warsztatu rozwijał też biznes oponiarski. Zaczynał od małego składziku używanych opon, a kiedy interes się rozkręcił, rozszerzył asortyment o nowe ogumienie prosto od producentów. Z czasem zaczęła się u niego zaopatrywać nawet lokalna policja. Robienie biznesu przychodziło mu całkiem naturalnie, więc „wygranie” przetargu na sprzedaż i serwisowanie służbowego sprzętu nie było problemem. Wiedział, z kim porozmawiać i z kim w komendzie w pobliskim Toruniu utrzymywać dobre relacje, by załatwić sobie wejścia w wydziale zamówień publicznych w komendzie.

Łukasz miał posłuch u pracowników i był solidny w interesach. Skupiony na pracy, zdeterminowany. Jego pewność siebie wynikała zapewne z wybujałego ego. Zawsze stawiał na swoim. Półtora roku później sędzia, w uzasadnieniu wyroku skazującego go na długoletnie więzienie odwoła się do opinii biegłego z dziedziny psychiatrii, który mówiąc o cechach osobowości Łukasza użył określenia „narcystyczna” i mówił o „rozbuchanym ego”.

Zazdrość to nie był jedyny problem

Miał jednak i drugą twarz. W B. wszyscy się liczyli z „młodym Tawułą”. Mało kto odważył się z nim zadrzeć. A ten, kto nie pohamował się w porę, najczęściej boleśnie tego żałował. Podejrzewano go nawet o zlecenie podpalenia stodoły sąsiadowi, który nie chciał mu sprzedać kawałka swojego gruntu. Tych kilka arów było przedsiębiorcy potrzebne, bo zamierzał zbudować na nich dom weselny z pokojami hotelowymi. Sprawa została skierowana do prokuratury, ale ostatecznie nic Tawule nie udowodniono. Ludzie jednak gadali. I wiedzieli swoje.

Właśnie w tym czasie Justyna od niego odeszła. Przestraszyła się nieobliczalności Łukasza.

– W tym czasie skatował swojego psa. Justyna była przerażona – opowiadała Jolanta. – To był golden retriver, wabił się Malo… Tak, chyba tak. Cudny psiaczek, jeszcze szczeniak. Łukasz na początku nosił go na rękach i wygłupiał się z nim, jak z dzieckiem. Tamtego dnia Malo wdarł się jednak do garażu, w którym Łukasz trzymał swój sprzęt do nurkowania. Dopadł kombinezon, który kosztował chyba ponad 10 tys. zł. Kiedy Łukasz zobaczył, jak psiak szarpie gumową nogawkę tego stroju, dostał szału. Justyna mówiła, że okładał psa jakąś metalową rurką… Wcześniej słyszała skomlenie i wybiegła z domu zobaczyć, co się dzieje. Potem tego psa zawieźli do weterynarza, okazało się, że miał połamane żebra. Justyna była w szoku. To jej chyba otworzyło oczy.

Śmierć przy domu. Czy do tragedii doszło przez zazdrość?

Dla młodej kobiety szybko stało się oczywiste, że Łukasz w domu bywa despotyczny.

Wiele dziewczyn pewnie chętnie wskoczyłoby mu do łóżka, bo niektórym, po prostu, odpowiada takie traktowanie – mówili ludzie w B. – W końcu facet powinien wiedzieć, czego chce. Musi być jasne, kto w domu nosi spodnie.

20 stycznia 2020 roku wydarzyło się jednak coś, co kompletnie wstrząsnęło lokalną społecznością. W czasie, kiedy Justyna przebywała w Grudziądzu u swojej kuzynki, Bartka znaleziono martwego. Ciało leżało przed dawnym domem jego babci. Widok był przerażający. Zwłoki zmasakrowano. Głowę niemal oddzielono od korpusu. Rany kłute były widoczne niemal na całej górnej połowie ciała. Bartka znalazł ojciec, który chciał odwiedzić syna z samego rana, by omówić zbliżający się wspólny wyjazd do Niemiec po używane auto. Policja zastała mężczyznę klęczącego nad martwym synem w otoczeniu ratowników pogotowia wezwanych na miejsce. Wiesław Piątek nie płakał. Po prostu wpatrywał się w zakrwawione, okrutnie zmasakrowane zwłoki.

Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy, gdzie zazdrość doprowadziła do tragedii? Sięgnij po Detektywa 2/2022 (tekst Macieja Czerniaka pt. “Od zazdrości do zabójstwa”). Cały numer do kupienia TUTAJ.