Ania Janowska: rozpłynęła się w powietrzu

Ania Janowska z Łodzi zaginęła w 1989 roku. Policjanci, którzy zajmują się poszukiwaniami zaginionych osób mówią, że nie zetknęli się jeszcze z tak tajemniczą sprawą: – Nie ma w niej punktu zaczepienia. To tak jakby dziewczynka rozpłynęła się w powietrzu.

Ania Janowska mieszkała z rodzicami w kamienicy przy al. Kościuszki. Była jedynaczką. Jej mama, składając zeznania, mówiła, że od małego wpajała jej ostrożność w kontaktach z nieznajomymi.

– Ania była samodzielną, rezolutną, obowiązkową dziewczynką. Po powrocie do domu ze szkoły telefonowała do mnie. Nie wpuszczała obcych do mieszkania – opowiada.

– Była fajną koleżanką – opowiadał  kolega ze szkoły. – Miła, nie wywyższała się. Choć bardzo dobrze się uczyła, to nie był żaden typ prymuski. Zawsze wszystkim chętnie pomagała.

 Szkoła, dom, lekcje, zabawy z rówieśnikami. Jej życie podobne było do innych nastolatków. Nadeszła feralna sobota 16 września 1989 roku. Jak na jesień było wyjątkowo ciepło i słonecznie.

Ania Janowska: fatalna sobota

Tego dnia rano pani Krystyna, mama Ani, poszła do fryzjera. Gdy wróciła około godz. 11, jej córka była jeszcze w piżamie i oglądała telewizję. Pan Mieczysław, ojciec Ani, zaproponował, żeby pojechać na działkę. Ania namówiła jednak rodziców, aby pojechali z nią do sklepu przy ul. Pięknej i kupili jej wymarzone, płócienne buty na sznurkowej podeszwie.

Po przyjeździe do domu pani Krystyna poprosiła córkę, aby w aptece w pobliskim Domu Handlowym „Juwentus” kupiła dla babci krople do oczu, a w warzywniaku kiszoną kapustę, cebulę i kilka jabłek na surówkę. Na zakupy Ania dostała od mamy banknot o nominale 5000 zł. Dziewczynka miała wrócić za pół godziny na obiad. Czas mijał, a jej nie było.

Tata zaniepokojony przedłużającą się nieobecnością córki, około godz. 14.30 wyruszył na jej poszukiwania. Wieczorem udał się na milicję, żeby zgłosić zaginięcie. Nie przyjęto jednak zgłoszenia, gdyż – zdaniem milicjanta – było na to za wcześnie.

Zgłoszenie przyjęto dopiero nazajutrz. W Dzienniku Telewizyjnym spiker podawał komunikat o zaginięciu Ani. Mówił o 11-letniej dziewczynce mającej 146 cm wzrostu, o długich blond włosach, spiętych w kucyk, ubranej w granatową kurtkę z białym suwakiem, białą bluzkę z napisami, dżinsy i płócienne buty.

Milicjanci, którzy podążyli śladem zaginionej, dotarli do sprzedawczyni w warzywniaku, która obsługiwała Anię. Powiedziała im, że jedenastolatka pojawiła się u niej w towarzystwie pucołowatej, krępej 16-18-letniej dziewczyny. Niestety, nie udało się ustalić jej nazwiska. Okazało się też, że w sobotę Ania odwiedziła salon mody przy al. Kościuszki. Tam oglądała wyłożoną w gablocie skórzaną biżuterię.

 Z akt sprawy wynika, że milicjanci z psem tropiącym przeczesali okoliczne posesje. Przy pomocy strażaków, którzy wypompowali wodę, zajrzeli również do studni na działce Janowskich przy ul. Pryncypalnej. Nie natrafili na ślad Ani.

Plotki, domysły hipotezy

Po zaginięciu Ani, gdy za sprawą prasy i telewizyjnego magazynu kryminalnego „997” o zdarzeniu zaczęło być głośno w kraju, Łódź zatrzęsła się od plotek o pedofilach grasujących w mieście i okolicy.

Uczennica szkoły podstawowej w Aleksandrowie Łódzkim powiadomiła milicję, że gdy szła do koleżanki, zatrzymał się przy niej samochód, którego kierowca – siwy, starszy mężczyzna zaproponował, że podwiezie ją do domu. Dziewczynka nie zgodziła się. Wówczas nieznajony wciągnął ją siłą do auta i próbował odjechać. Na szczęście udało się jej uciec.

Do podobnego zdarzenia doszło także w Łodzi na ul. Allende przy ogródkach działkowych. Tam w biały dzień, także siwy mężczyzna, próbował wciągnąć do samochodu 10-letnią dziewczykę. Został jednak spłoszony. Niestety, milicji nie udało się natrafić na ślad zboczeńca.

Po zaginięciu Ani zapanowała wśród rodziców panika. Zastanawiali się, czy puszczać dzieci same do szkoły. Łódź obiegła plotka, że w mieście grasuje gang porywający dzieci.

Ania należała do znanego Harcerskiego Zespołu Artystycznego „Krajki”, z którym wyjeżdżała za granicę. Koncertowała m.in. w RFN i Holandii. Prowadzący dochodzenie podejrzewali, że być może została uprowadzona przez pedofila mieszkającego w którymś z tych krajów. Podejrzenia te jednak się nie potwierdziły.

Błędy sprzed 30 lat

Do dziś wiele osób zastanawia się, dlaczego milicja rozpoczęła poszukiwania Ani dopiero w niedzielę, choć zgłoszenie o zaginięciu przyjęto już w sobotę. Nieżyjący już Jan Płócienniczak, który prowadził program „997”, wtedy podpułkownik milicji i pracownik Biura Kryminalnego Komendy Głównej MO, próbował tłumaczyć zachowanie milicjantów. Mówił, że rocznie w Łodzi zgłasza się blisko 500 zaginięć, a 98 proc. zaginionych się znajduje.

Biorąca udział w programie prokurator Małgorzata Glapska-Dutkiewicz, która prowadziła sprawę zaginięcia Ani, uważała, że w przypadku zaginięcia dziecka milicja powinna natychmiast rozpocząć poszukiwania. Wtedy informacje, pochodzące od osób, które spotkały dziewczynkę, byłyby konkretniejsze.

Czy po prawie 33 latach jest szansa na rozwikłanie tej sprawy? Raczej marne. Policjanci w prywatnych rozmowach przyznają, że dziewczynka najprawdopodobniej została uprowadzona i zamordowana. Być może zbrodni dopuścił się nieznany pedofil, który nigdy, przy żadnej sprawie, nie pojawił się w kręgu zainteresowania tzw. organów ścigania. Być może przerażony tym, co zrobił, nigdy nie dopuścił się takiego przestępstwa. To jednak policyjne gdybanie, nie poparte żadnymi dowodami.

Los Ani pozostaje do dzisiaj nieznany.

Zaginięcia dzieci to olbrzymie wyzwanie dla policji na całym świecie. Skala tego zjawiska jest bardzo duża. Czytaj TUTAJ

Źródło: expressilustrowany.pl, lodz.naszemiasto.pl,

Fot. fb.com