Dzieciobójstwo pod wpływem szoku porodowego

Znał się na tym, pracował w budowlance, więc fachowo wykonał zadanie. Między warstwy cementu i piachu powkładał stare rury, większe śruby i inne metalowe przedmioty. Chodziło o to, żeby beton nie popękał. Następnie dokładnie zamaskował to miejsce workiem z kartoflami i ziemią. Wrócili do mieszkania, dzieci zajęte lekcjami i zabawą, nawet nie zauważyły, że wychodzili. Odetchnęli z ulgą. Ale ich spokój nie trwał długo.

Mijał dzień za dniem, nic niepokojącego się nie działo, ludzie z bloku byli dla nich mili, nikt, ani słowem ani spojrzeniem, nie dawał im do zrozumienia, że coś wie.

Nawet jakby szło ku lepszemu, Michał dostał w końcu zaległą wypłatę, a ich najstarsza córka – Daria miała jedną z najlepszych średnich ocen w klasie. Mogli więc przyjąć, że świat nie jest wcale taki zły, nie trzeba wszystkiego widzieć w czarnych barwach, słońce świeci dla wszystkich, chociaż nie wszystkich w równym stopniu ogrzewa. Mogli uznać, że jakoś to będzie i uda im się przejść suchą stopą przez trudny okres.

Byłoby tak, gdyby w ich domu nie zamieszkał uciążliwy lokator. Tym lokatorem był strach. Przecież na sto procent nie mogli być pewni, czy ktoś wtedy czegoś nie zauważył. Niektórzy nie muszą wychodzić z mieszkania, by widzieć co się dzieje na klatce schodowej. Przez wizjer w drzwiach też można wiele zobaczyć. Widok Agnieszki stojącej przy wejściu do piwnic i rozglądającej się wokoło z pewnością dawał do myślenia. Tak samo jak powalana cementem koszula Michała. Dlatego każdy dzwonek do drzwi wywoływał w nich paraliżujący strach.

– Wiesz, czasami myślę, że najlepiej byłoby jakby wszystko się wydało – mówiła ściszonym głosem do męża, gdy dzieci spały.

– Nie musi się wydać, nikt o niczym nie wie, a ja postarałem się, żeby nie zostały ślady – zaprotestował.

– Wiem, ale ta niepewność mnie dobija.

– A Justyna? Jesteś pewna, że nikomu nie powie?

– Niczego już nie jestem pewna.

Justyna H., pielęgniarka zatrudniona w prywatnej przychodni specjalistycznej w C., obudziła się z krzykiem, zlana zimnym potem. Miała koszmarny sen. Plusk wody i coś, co do niej wpadło i szło na dno. Tym czymś była ona. Gwałtownie machała rękami i nogami, próbując wypłynąć na powierzchnię. Już prawie jej się udało, gdy naraz jakaś potężna siła na powrót zaczęła wpychać ją w głębinę. Przestała walczyć, brakowało jej tchu… I wtedy otworzyła oczy, usiadła na łóżku, po czym spojrzała w okno. Ponoć w ten sposób można pozbyć się resztek sennych koszmarów. Ale dziś ten sposób zawiódł. Wspomnienie przykrego snu wciąż ją przytłaczało. Najgorsze, że dobrze wiedziała, co on oznaczał. To był wyrzut sumienia za to, że nie zareagowała. Nic nie zrobiła, po prostu uciekła.

Mogła zapobiec nieszczęściu. Od początku dziwnie to wyglądało, powinna dużo wcześniej się domyślić i ostro zaprotestować. Ale nawet w ostatnich chwilach nie wszystko było stracone. Miała kilkanaście sekund na to, by w krytycznej sytuacji zachować się jak pielęgniarka, matka i kobieta. A ona tchórzliwie zrejterowała. Nie łudziła się, że kiedykolwiek o tym zapomni. Rana nigdy się nie zabliźni. Jak będzie z tym żyła? Z jej oczu popłynęły łzy, ciałem wstrząsnął szloch. Nic już nie będzie takie jak jeszcze tydzień temu. A na żal jest już za późno.

Kilka tygodni później, w grudniowy śnieżny poranek, pod blok na jednym osiedli mieszkaniowych w C. podjechało kilka radiowozów. Auta zatrzymały się tuż przy wejściu do klatki schodowej. Oprócz policjantów przyjechali prokurator i lekarz, wezwano też dwóch pracowników administracji osiedlowej, którzy nie bardzo wiedzieli w jakim celu ich ściągnięto.

Dzieciobójstwo pod wpływem szoku porodowego. Chcesz poznać kulisy tej makabrycznej zbrodni? Sięgnij po Detektywa 11/2023 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Gdy zawodzi kalendarzyk). Cały numer do kupienia TUTAJ.