Melina i zwłoki zawinięte w dywan

Kiedy policjanci weszli do mieszkania, zastali w nim kilku kompletnie pijanych młodych ludzi. Pomieszczenia wyglądało jak melina, wszędzie walały się butelki i puszki po piwie. Natomiast w małym pokoju ujrzeli dywan zwinięty w rulon. Wystawała z niego stopa.

– Tam był ktoś jeszcze. Na pewno. Błażej by tego nie zrobił. Całe życie miał ciężkie, ale to nie jest zły chłopak – mówiła Eliza M., matka przyjaciela Błażeja C., 17-latka skazanego w 2009 roku przez bydgoski sąd na karę 18 lat więzienia. – Kiedy dowiedziałam się o tym, co się stało, aż mnie ciarki przeszły. Prawie czułam obecność kogoś, kto w nocy odwiedził mieszkanie Basi.

To właściwie jedyny głos w obronie młodego mężczyzny, który wybrzmiał w ciągu procesu dotyczącego okrutnej zbrodni dokonanej na bydgoskim Wzgórzu Wolności w 2007 roku. Barbarze L. zadano ponad dwadzieścia ciosów nożem.

Wyprawa po marihuanę

Pierwszego marca 2007 roku jeden z mieszkańców bloku przy ulicy Komuny Paryskiej zawiadomił policję: Z mieszkania na pierwszym piętrze już dziesiąty dzień z rzędu dobiegają hałasy. Przebywają tam „jakieś chłystki”, a na prośby o interwencję ze strony najemczyni mieszkania pada odpowiedź, że „starej i tak nie ma w domu”.

– Nie dzwoniłbym do was, ale nie ma już na to wszystko rady. Chłopaki przeginają i to ostro. A wśród nich są jacyś „gówniarze”. Do szkoły powinni chodzić, a nie po melinach się włóczyć. Poza tym śmierdzi okropnie. Robactwo się jeszcze jakieś zalęgnie w końcu u nich – alarmował mężczyzna, którego zeznania w aktach sprawy podpisano „Wiesław Ł.”.

***

Dziesięć dni wcześniej 17-letni Błażej C. wstał o godzinie 10 i wyszedł do Remigiusza B., kolegi mieszkającego w sąsiednim bloku. Razem mieli pojechać autobusem do Śródmieścia, potem przejść z ulicy Focha, gdzie znajdował się przystanek aż na Pomorską, gdzie zamierzali kupić działkę marihuany. Okazało się jednak, że kolega, który miał załatwić „towar”, był nieuchwytny. Trawkę potrzebowali na wieczór – Błażej zamierzał zaprosić znajomych do siebie do domu i urządzić imprezę na całego. Wiedział, że z powodu kolejnej libacji alkoholowej jego ciotka, która pełniła funkcję jego sądowo ustanowionego opiekuna, będzie robiła mu wyrzuty, ale nie zawracał sobie tym głowy. Jak sam stwierdził, odkąd skończył 15 lat, robił co chciał.

– Stara przez całe życie piła i teraz ma mi mówić, co wolno, a czego nie? – to słowa przywołane przez jednego z później powołanych świadków w tej sprawie.

Miał to być cytat z rozmowy między znajomymi, którą Błażej C. odbył z kolegą dzień wcześniej.

„Synek” i zdobyczny nóż

Remigiusz B., z którym mieli pojechać po marihuanę, to jedna z najbliższych Błażejowi osób. Kumpel, wspólnik włamów do samochodów, kompan nieustających wagarów, które wspólnie urządzali sobie już właściwie od podstawówki, pijaństwa i narkotykowych hajów. Kiedy okazało się, że tym razem towaru nie uda się „skołować”, koledzy postanowili i tak wspólnie pojechać do centrum na targowisko na Placu Piastowskim. Liczyli, że być może uda się spotkać w pobliżu dilera – często kręcili się w tym rejonie miasta. Zamiast tego jednak skończyło się na obrabowaniu stoiska z rupieciami, którymi handlował starszy mężczyzna. Błażej C. ukradł mu nóż myśliwski w czarnej pochwie na pasku. Jeszcze w drodze powrotnej do domu przymocował sobie zdobycz na lewe ramię i paradował z nią idąc przez miasto.

Melina w mieszkaniu ciotki

Około godziny 16 na osiedlu spotkali Kacpra, 14-latka, który od kilku miesięcy trzymał się z nimi. Mówili na niego „synek”, bo – jak to Błażej miał później określić, kiedy składał zeznania w sądzie – Kacper był z „dobrego domu” i „w ogóle na maminsynka wyglądał”. Określenie „dobry dom” w tym przypadku można uznać za przesadzone, choć 14-latek istotnie wychowywał się w realiach diametralnie różniących się od tych, jakie znali Błażej i Remek. Jego matka miała samochód, stałą pracę, a ostatnio nawet kupiła mu konsolę gier, ale również – jak rodzice i opiekunowie starszych kolegów – piła. Wydawało się, że tylko kwestią czasu jest, kiedy stoczy się po równi pochyłej życia naznaczonego nałogiem. Poza tym Kacper sprawiał poważne problemy wychowawcze. Miewał napady agresji, a obiektem jego przemocy bywała właśnie matka. Był pod opieką psychiatryczną, niestety jednak nieudolne próby wdrożenia jakiejkolwiek terapii nie dawały zamierzonych efektów.

Po godzinie 17 udali się do marketu, gdzie kupili trzy zgrzewki podłego, najtańszego piwa. Krótko po 18 byli już w mieszkaniu ciotki Błażeja. Nie zdążyła jeszcze wrócić z pracy (była opiekunką schorowanego samotnego seniora). Krótko po godzinie 18.30 do mieszkania przybył 17-letni Łukasz, znajomy Błażeja. Przyniósł wódkę, woreczek z suszem roślinnym i „fifkę”. Zapalili razem. Zabawiali się rzucając zdobycznym nożem Błażeja do celu – w kalendarz zawieszony na ścianie w kuchni. Po godzinie 21 w końcu przyszła Barbara L. Była pijana, więc położyła się spać do małego pokoju. Niespełna godzinę później wstała i zaczęła krzyczeć, żądając, by goście „wyp…” z mieszkania. Mówiła, że to nie melina.

Kiedy zaczął się horror, wrzeszczała, że to nie melina

– To nie melina, wrzeszczała. Kazałem jej się zamknąć i wyp… z powrotem do jej pokoju – wyjaśniał później Błażej. – Ale ona wpadła w jakiś szał. Nie mogła się uciszyć.

Wtedy nastąpił kluczowy moment, który – jak wynika z ustaleń śledczych prokuratury – zapoczątkował całą sekwencję zdarzeń prowadzących do śmierci Barbary L.

Błażej uderzył ciotkę w twarz. Raz i drugi. Po początkowym szoku zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć. Miała na sobie tylko brudną halkę. Koledzy zaczęli się śmiać, ale szybko skończyli, kiedy Barbara L. ruszyła na nich i usiłowała siłą wypchnąć w kierunku wyjścia z mieszkania. Błażej uderzył ją ponownie, tym razem mocniej niż przedtem. Przewróciła się, a on usiadł na niej okrakiem, kiedy leżała na wznak, i zadał kilka kolejnych ciosów pięścią w twarz. Kobieta nie przestawała krzyczeć. Próbowała się wyrywać, strącić z siebie Błażeja. Remek nogą przycisnął jej rękę do podłogi. Błażej w tej samej chwili dobył nóż z pochwy na swoim ramieniu i zadał jej cios w klatkę piersiową. Krew trysnęła z tętnicy i obryzgała agresora. Ten widok zadziałał na Błażeja niczym katalizator. Wywołał – jak wyjaśniał potem sam oskarżony – wściekłość i chęć „zakończenia tego jak najszybciej”.

Melina – na początku jeszcze nie śmierdziało

Przeciągnął ostrzem po jej szyi, ale i to nie zakończyło życia kobiety. Zaczęła charczeć, z jej krtani wydobywało się – jak mówili świadkowie – „dziwne rzężenie”. Nóż przechodził z ręki do ręki trzech kolegów. Każdy dźgał nim Barbarę L. po kilka razy. Później trwały spory o to, kto zamachnął się celując ostrzem w głowę kobiety. Ta rzeźnia miała trwać dobry kwadrans. Wykończony fizycznie Błażej podobno miał nawet krzyknąć do ciotki, czy nie jest przypadkiem „jakimś demonem”, że tak trudno ją zabić. Kiedy śmierć w końcu nastąpiła, koledzy przeciągnęli ciało do małego pokoju, wyłączyli kaloryfer i otworzyli szeroko okno. Zamknęli drzwi i zabrali się za sprzątanie krwi z podłogi. Błażej przetarł ostrze noża i położył go na ławie. Wypili kolejkę wódki, dopalili marihuanę. Następnie padł pomysł, by zetrzeć krwawą kałużę z podłogi. Nikt się do tego nie palił, więc ostatecznie to Błażej przetarł parkiet szmatą, którą znalazł w łazience. Rzucił ją później w kąt między ścianą, a pralką automatyczną. Potem, jak wynika z ich zeznań, do rana oglądali „powtórki” w telewizji. O tym, co zrobili, nie rozmawiali.

Następnego dnia zawinęli ciało ciotki Błażeja w dywan i postawili w rogu pokoju. „Wtedy jeszcze nie śmierdziało”.

Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 1/2022 (tekst Macieja Czerniaka pt. Upiorna impreza i sen o nieboszczyku). Cały numer do kupienia TUTAJ.