Robert Brylewski – zamordowany muzyk

O jedno tylko was błagam. Nie odpowiadajcie nigdy agresją na agresję, ponieważ jest to takie samo zło, jak każde inne – prosił podczas koncertu w Jarocinie w 1991 roku znany muzyk Robert Brylewski. Zginął śmiertelnie pobity przez przypadkowego awanturnika.

Z policyjnej notatki: „Na klatce domu przy ulicy Targowej nr 64 znalazłem zakrwawionego mężczyznę. Twierdzi, że nazywa się Robert Brylewski. Kontakt z nim jest ograniczony. Nie wyczułem woni alkoholu, ale mówił bełkotliwe i niezrozumiale. Oświadczył, że został pobity. Nie wie przez kogo. Ma liczne obrażenia głowy oraz posiniaczoną twarz. Na miejsce wezwano załogę pogotowia ratunkowego, która przetransportowała poszkodowanego do szpitala”.

***

Na korytarzu pierwszego piętra tej kamienicy policjanci znajdują opartego o barierkę drugiego mężczyznę. Nazywa się Tomasz J. Jest agresywny, wulgarny, wyraźnie pod wpływem alkoholu. Jego obuwie i odzież noszą ślady krwi. Obok Tomasza J. leży biały damski but. Mężczyzna twierdzi, że został napadnięty przez 8 osób, których nie zna. Przewieziony do komendy zeznaje: 

– Nie mieszkam na Targowej. Ale dobrze znam ten dom, bo się w nim wychowałem. Kiedy w dorosłym wieku poszedłem na swoje, moi rodzice pozostali pod starym adresem Targowa nr 37. W nocy, 28 stycznia, przyszedł mi do głowy pomysł, aby ich odwiedzić. Bez uprzedzenia. Byłem pewien, że są w domu. Niepełnosprawny ojciec nie wychodzi na dwór nawet w dzień. Pukałem mocno do drzwi, ale nikt mi nie otwierał. Wreszcie usłyszałem głos jakiegoś chłopca. Wystraszyłem się, że ktoś wszedł do mieszkania rodziców i pewnie ich zamordował.

Pan pomylił adres, proszę stąd odejść

W nocy z 27 na 28 stycznia 2018 roku Franek Ż. długo słucha głośnej muzyki. Może sobie na to pozwolić. Jest sobota, nazajutrz nie idzie do szkoły. A poza tym w domu nie ma jego mamy, poszła na imprezę urodzinową koleżanki do jakiegoś lokalu. Za ścianą, w sąsiednim pokoju, pracuje partner matki, znany muzyk Robert Brylewski. 57-letni mężczyzna to znany w świecie wokalista i kompozytor zespołów punkrockowych oraz reggae, lider legendarnych grup Kryzys i Brygada Kryzys. Tworzy od lat 70. XX wieku, wydał kilkadziesiąt płyt. 

W pewnej chwili 16-latek wychodzi ze swego pokoju i zauważa, że mężczyzny nie ma w mieszkaniu, a drzwi na klatkę nie są zamknięte. Mimo zaskoczenia, przezornie przekręca w zamku klucz. Po chwili słyszy walenie do drzwi. Ktoś, kto to robi, przeklina, grozi chłopcu, że jeśli nie otworzy, to go zaje… 

Pan pomylił adres, tu jest numer 37, proszę stąd odejść – odpowiada wystraszony Franek. 

Mężczyzna za drzwiami nadal złorzeczy. Jego słowa są bełkotliwe, nastolatek wyławia z nich jedną informację – że w tym mieszkaniu są rodzice intruza.

Chłopiec telefonuje do matki, ale ona nie odbiera. (Jak się później okaże, zostawiła komórkę w szatni, w kieszeni płaszcza.) Następnie dzwoni do swego dziadka, opowiada mu o wszystkim, a ten podtrzymując wnuka na duchu prawie godzinną rozmową, zawiadamia policję. 

Kiedy pod drzwiami mieszkania nr 37 pojawiają się funkcjonariusze z komisariatu na warszawskiej Pradze, muszą długo przekonywać spanikowanego chłopca, że może ich wpuścić, że już nic mu nie grozi.

Co przesłuchanie, to inna wersja

41-letni Tomasz J., kierownik sklepu, zarabiający miesięcznie – jak podaje – 1450 zł, mieszka w Radzyminie. Jest częstym bywalcem w kasynach. Przesłuchiwany po wytrzeźwieniu (w momencie zatrzymania miał 1,3 promila alkoholu we krwi), tak przedstawił wydarzenia z nocy 28 stycznia: 

– Dobijałem się do cudzego mieszkania pod numerem 37, gdyż myślałem, że w środku jest moja matka. Już na podwórku słyszałem jej błagalny głos: „Tomek, Tomek, ratuj!”. Usiłowałem dostać się środka. Wołałem: „Mamo, mamo”, ale nie odpowiadała.

J. twierdził, że w pewnej chwili drzwi od klatki się otworzyły, wychylił się z jakiś człowiek, który zawołał:

– Chodź!

Tomasz potraktował to jako zaproszenie, tymczasem, gdy tylko przekroczył próg, napadło na niego kilku oprawców. Ktoś założył mu pętlę z tyłu głowy. Przewrócili go, przeszukali mu kieszenie. Potem uciekali schodami na górę. Jednego zdołał złapać za nogi i razem z nim sturlał się po schodach na półpiętro. 

***

Gość miał około 50 lat, jasne, może siwe włosy, zarost. Docisnąłem go do podłogi kolanem i podrzuciłem pod drzwi lokalu nr 37. Dość długo pukałem, nikt nie otwierał. Ten facet w tym czasie siedział koło mnie – zeznał Tomasz J. 

Na następnym przesłuchaniu mężczyzna twierdził, że kiedy przyjechała policja (nie wie, kto ją wezwał) poprosił, aby weszli do tego mieszkania, sprawdzili, czy tam jest jego matka. Zastali obcą kobietę w wieku około 50 lat. Z nią byli ci, którzy go pobili na klatce schodowej. 

Kolejne przesłuchanie i Tomasz J. wycofuje się z poprzedniej wersji. Wyjaśnia, że w czasie napaści stracił okulary i nic nie widział, ma minus 7 dioptrii. Napastników pewnie by nie poznał, zwłaszcza, że było ciemno i wszystko działo się tak szybko.

Kilka godzin później podejrzany będzie przekonywał śledczego, że błagająca o pomoc matka tylko mu się przywidziała, prawdopodobnie został odurzony narkotykami, które ktoś mu podrzucił, sam nie bierze. Zapytany, co dokładnie robił tej nocy, wyjaśnia: 

Miałem w hotelu Sobieskim spotkanie z prostytutką, Anastazją. Poznałem ją na portalu Erodate. Prawdopodobnie to ona coś mi dosypała do drinka, bo choć byliśmy umówieni na całą noc, obudziłem się w pokoju sam, na podłodze, bez portfela z pieniędzmi. 

***

Śledczy odtworzyli SMS-y Tomasza J. z tą kobietą. Na portalu erotycznym przedstawiła się jako „młoda zwariowana studentka, która za finansowe wsparcie chętnie spotka się na seks bez zobowiązań”. 

Tomasz J. napisał do niej: „Cześć. Tak myślę, że ewentualnie jestem zainteresowany całonocnym spotkaniem z tobą. Jakie byłyby twoje warunki?”. 

Umawiają się. Jeszcze tylko kwestia „gumek” i alkoholu. Kto przyniesie go do pokoju hotelowego. 

Ostatni SMS od „zwariowanej studentki”: „Jadę do ciebie”. Jest godzina 21:26.

Intensywne poszukiwania kobiety (zameldowana w Ciechanowie, ale od lat nie utrzymuje kontaktu z rodzicami. Nigdy nie studiowała. Wynajmuje z koleżanką pokoje w stolicy, często je zmienia), doprowadzają 25-letnią Anastazję do komisariatu. Przychodzi z adwokatem, przedstawia się jako hostessa, jej zajęciem są „spotkania erotyczne sponsorowane”. Owszem, zdarzało się, że umawiała się z klientami poznanymi na erotycznym portalu na całą noc. Teraz już tego nie robi. Po okazaniu jej przez lustro weneckie Tomasza J.
nie poznaje tego mężczyzny, choć często bywała w Sobieskim. 

***

Kolejne przesłuchanie przywraca kobiecie pamięć. Owszem, miała takiego klienta, ale żadnych narkotyków nie było. Uzgodnili, że zostanie z nim do rana, jednak potem zrezygnowała. W pokoju hotelowym spędziła, jak wynika z jej kalendarzyka, około 2 godzin. Klient nie miał pretensji o niedotrzymanie umowy. 

Na następnym przesłuchaniu panna Anastazja przypomniała sobie, że z intymnego spotkania wyszła wcześniej, gdyż ten mężczyzna zażywał w trakcie narkotyki i „był męczący, inny, niż na początku znajomości”. Pili drinki z whisky. On przyrządzał, sobie coś dosypywał. Wciągał też nosem biały proszek. Ona nie proponowała mu żadnych medykamentów:

– Nie było czegoś takiego, żeby się źle poczuł – wspominała.  

Rozliczyli się, żadnych pieniędzy mu nie ukradła. 

Podczas konfrontacji Tomasz J. stwierdził:  – Ta pani po przyjściu do pokoju zaproponowała mi środek na potencję z uwagi na to, że spotkanie miało być całonocne. Zgodziłem się. Co było dalej nie pamiętam, przebudziłem się na podłodze, targały mną wymioty, którymi zacząłem się krztusić. Nie wiedziałem, gdzie jestem.

Recepcjonista w Sobieskim zapamiętał Tomasza J. jako kłopotliwego gościa, który zażądał zamiany pokoju na wyposażony w większe łóżko. Potem zamawiał dużo alkoholu. Obsługa zauważyła, że kiedy wychodził z hotelu był pobudzony, nienaturalnie czerwony na twarzy.

Co było potem, wiadomo tylko z wyjaśnień podejrzanego. On twierdzi, że zamówił taksówkę do pewnego lokalu dyskotekowego w śródmieściu Warszawy, tam wypił 6, może 8 kieliszków wódki. Przypomniały mu się młode lata spędzone na ulicy Targowej na Pradze, podjechał do kamienicy, gdzie się wychował. Z Targowej wyprowadził się w roku 2011. Matka nie mieszka w lokalu nr 37 od ponad roku. Uświadomił to sobie dopiero po wytrzeźwieniu. Tamtej nocy wydawało mu się, że wołała go o pomoc. Zapukał pod numer 37, otworzył mu jakiś mężczyzna i zaprosił do siebie. W mieszkaniu było jeszcze kilka innych osób, chyba jedna kobieta. Nie jest pewien, miał trudności z rozpoznaniem twarzy, ponieważ gdzieś mu się zapodziały okulary. W każdym razie ci ludzie go pobili. 

Robert Brylewski wypada z budynku

Wobec sprzeczności w wyjaśnieniach, prokuratura zapoznała się z nagraniem z kamery prywatnego monitoringu zainstalowanego przed kamienicą. 

Godzina 2:38 – Tomasz J. wysiada z taksówki, wchodzi do bramy.

Godzina 3:00 – Chodzi nerwowo koło klatki, szarpie klamkę; wygląda na to, że nie może wejść, gdyż drzwi są zamknięte na klucz. 

Godzina 3:01 – Opuszcza podwórko.

3:02 – Stoi przed bramą, macha na przejeżdżającą taksówkę. Samochód się nie zatrzymuje. Tomasz J. szuka czegoś w kieszeni, w pewnej chwili pochyla się nad jezdnią – prawdopodobnie wymiotuje. 

Godzina 3:04 – Mężczyzna wraca do bramy, podchodzi do klatki.

3:05 – Otwiera zamek wyjętym z kieszeni kluczem.

Godzina 3:08 – Wchodzi do środka. 

Kilka minut później – Z klatki wypada Robert Brylewski. Jest boso, w samym T-shircie. Za nim biegnie Tomasz J. kopiąc i uderzając pięściami muzyka. Kamera prześlizguje się po skulonej postaci jakiejś kobiety siedzącej koło śmietnika. Rejestruje też innego niezidentyfikowanego mężczyznę, który podchodzi do Brylewskiego, chwilę z nim rozmawia. Tomasz J. się oddala, raz po raz energicznie gestykulując, odwraca się w stronę swej ofiary. Niezidentyfikowany mężczyzna i pobity Brylewski wchodzą do klatki. Koniec nagrania.  Co działo się wewnątrz budynku?

Robert Brylewski – to jego DNA

Z poszkodowanym nie ma jeszcze kontaktu (jest po operacji głowy). Tomasz J., raz po raz, przedstawia inną wersję, lokatorzy owszem, słyszeli krzyki na klatce, ale ze strachu nie wychodzili z mieszkań. Ślady ludzkiej krwi na kurtce i butach Tomasza J. mają DNA Roberta Brylewskiego. Była tam również krew właściciela odzieży. 

W mieszkaniu Brylewskiego jego partnerka zobaczyła koło drzwi cudzą torbę, w której były m.in męskie kosmetyki i okulary. Należały do Tomasza J. Biały botek na klatce jest jej własnością. Kobieta nie wie, w jaki sposób but znalazł się na zewnątrz. 

Osadzonego w areszcie Tomasza J. zbadali psychiatrzy. Stwierdzili możliwość występowania dyskretnych zmian o charakterze organicznym w obrębie centralnego układu nerwowego. Nie wpływają one na codzienne funkcjonowanie badanego. 

Nie ma podstaw do przyjęcia, że podejrzany działał w stanie niepoczytalności – orzekli biegli.  Może odpowiadać przed sądem.

Natomiast badanie toksykologiczne wykazało, że Tomasz J. zażywał owej nocy kokainę. Nie wywołało to u mężczyzny zaburzenia świadomości ani omamów.

Robert Brylewski został zamordowany. Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa 11/2021 (tekst Heleny Kowalik pt. “Okrutne zrządzenie losu”. Cały numer do kupienia TUTAJ.