Sławomir P. – człowiek, który lubił zabijać

Przed sądem Sławomir P. wiele razy z zadowoleniem powtarzał:
– W naturze mam tak, że łatwo pociągam za spust. Podobało mu się bycie płatnym zabójcą. – Budowałem sobie taką legendę, opowiadając niestworzone rzeczy, a ludzie słuchali z zachwytem. To, co oglądali na filmach, mogli wysłuchać ode mnie. Sam nie jestem w stanie precyzyjnie stwierdzić, dlaczego akurat taką drogę życiową wybrałem. Nie ukrywam, gdybym miał okazję, znów byłbym w stanie kogoś zabić.

Fotoreporterzy byli zaskoczeni. 34-letni Sławomir P. nie wyglądał na kogoś, kto zamordował cztery osoby i usiłował zabić sześć kolejnych. Drobny, chudy blondyn szedł na salę rozpraw przy dźwięku łańcucha na prowadnicy, którym skuto jego bardzo wypielęgnowane, wręcz kobiece ręce i nogi. Nie reagował na gniewne okrzyki obserwatorów procesu.

Na zdjęciu w aktach śledczych, zrobionym mu w dniu zatrzymania, wyglądał zupełnie inaczej. Czarne, okrągłe okulary, dwudniowy zarost, za pasem pistolet maszynowy typu „skorpion”. To upozowanie się na Leona Zawodowca. Film z tym bohaterem Sławomir P. znał na pamięć, jak wyznał podczas przesłuchania w prokuraturze.

Jego głos mroził sądową publiczność. Mówił powoli, beznamiętnie, jakby nie chodziło o zabójstwa, ale o banalne wydarzenie:

– Mam to w naturze, że łatwo pociągam za cyngiel. Mogę zabić za pieniądze albo za darmo, jeśli ktoś mnie zdenerwuje.

Odpowiadając sędziemu, jednocześnie lustrował obecnych na sali. W czasie przerwy w rozprawie, niektórzy z ław dla publiczności mówili o odczuwaniu dreszczu, gdy napotkali wzrok oskarżonego.

Sławomir P. w poprawczaku – we wsi odetchnęli

Życie za kratami nie było mu obce. Miał 17 lat, trafił do zakładu poprawczego za przestępstwa przeciwko mieniu. Uciekał stamtąd sześć razy. Łapany przez milicję i ponownie umieszczany w tej placówce, ciął się na rękach.

Nie był szczęśliwy w dzieciństwie. Rodzice rozwodząc się, podzielili i dzieci. On wraz z siostrą został z matką. Kiedy wkrótce wyszła ponownie za mąż, do nowego związku zabrała tylko córkę. Sławomir trafił do dziadków na kielecką wieś.

– Bieda aż piszczała – zeznał w czasie pierwszego przesłuchania w prokuraturze.

Chałupa babci stała na skraju wsi. Mały Sławek godzinami chodził po lesie w poszukiwaniu niewypałów z czasów drugiej wojny światowej. Znosił żelastwo do domu. W gminnej bibliotece i w jedynej księgarni w pobliskim miasteczku szukał książek o budowie broni. Przymierzał się do samodzielnego skonstruowania bomby. Zapracowana babcia nie miała czasu na sprawdzanie, co robi wnuczek na strychu.

Kilka lat później osadzony w areszcie wyznał więziennej psycholożce, że znienawidził matkę, gdyż nie interesowała się jego losem i z jej winy doszło do rozwodu rodziców. Opowiedział o traumatycznym wydarzeniu z dzieciństwa: kobieta wyszła z domu, zostawiając śpiące dzieci i włączony gaz pod czajnikiem. O mało nie doszło do tragedii, bo kipiący wrzątek zgasił płomień, gaz się ulatniał… Sławomir P. podejrzewał rodzicielkę, że planowała otrucie dzieci. Nie chciał jej znać nawet wówczas, gdy będąc więźniem, szukał pomocy z zewnątrz.

Miał naturę samotnika – jak sam twierdził, nie potrzebował kolegów. Uczył się przeciętnie, ale nie powtarzał klas. Wysłany do zawodówki skończył ją z opóźnieniem, gdyż wyrzucano go za wagary i kradzież. Zawłaszczenie cudzej rzeczy nie było incydentem. Sławomir P. kradł nałogowo, głównie rowery i motocykle. Rozbierał na części i zakopywał w lesie. We wsi odetchnęli, gdy nastolatek został odwieziony do poprawczaka.
Była szansa, że do chałupy dziadków już nie wróci. I tak się stało.

Przepustka na 5 dni

Wkrótce po opuszczeniu placówki karnej, już jako pełnoletni, trafił do więzienia, skazany za rozboje i kradzieże. Jesienią 1988 roku, dwa dni po wyjściu na wolność, uderzył obuchem siekiery w głowy troje mieszkańców przypadkowego domu. Przed śmiercią uratowała ich szybka akcja ratunkowa. Jeden z mężczyzn został kaleką. Wtedy nie wykryto sprawców napadu. Sławomir P. sam przyznał się do zbrodni kilkanaście lat później. Mówił, że miejsce rabunku wybrał przypadkowo, obserwując okolicę z okna pociągu. Nie miał pieniędzy, dlategpomyślał o kradzieży i w nocy wysiadł na najbliższej stacji. W upatrzonym budynku nie paliła się ani jedna żarówka, zabrał siekierę. Szukając ofiar domowników chciał ich „tylko unieruchomić”, żeby nie przeszkadzali w plądrowaniu.

Kolejny raz skazany na więzienie uciekł spod dozoru w czasie pracy przy taborze kolejowym. To był rok 1990. Złapano go następnego dnia. W sumie, przed ukończeniem 30. roku życia spędził za kratami ponad 10 lat. Chlubił się tym. Według jednego ze śledczych opowiadał o swoich zbrodniach, jakby mówił o czynach, które popełniła inna osoba.

***

W 1996 roku starał się o przerwę w karze, rzekomo, aby pomóc ojcu w żniwach. U przełożonych miał dobrą opinię. Pracował społecznie jako porządkowy, uczestniczył w zajęciach kulturalno-oświatowych. Zdaniem personelu, można już było umieścić skazanego w zakładzie półotwartym. Wychowawca wydał opinię, że więzień jest emocjonalnie związany z rodzicami, szczególnie z matką. W zestawieniu z informacją, że obydwaj z bratem obwiniali ją za rozwód z ojcem i woleli zostać przy nim, wątpliwa jest wiarygodność takiego spostrzeżenia. Tak czy owak Sławomir P. we wrześniu 1997 roku, dostał przepustkę na 5 dni.

Nie miał zamiaru wracać za kraty. Wymyślił, że upozoruje własną śmierć. Kiedy w rodzinnej miejscowości zaczepił go młody narkoman żebrząc o parę groszy, Sławomir P. strzelił mu w twarz z pistoletu startowego. Ogłuszonego dobił siekierą. Zwłoki umieścił w opuszczonej stodole w pobliżu obejścia babki i podpalił budynek. Wcześniej, żeby uprawdopodobnić, że to on zginął w pożarze, wysłał do krewnej list z informacją o planach odwiedzenia babci.

Sławomir P. nie zawodził

Po zabójstwie narkomana Sławomir P., ścigany przez policję z powodu niestawienia się w zakładzie karnym, uciekł do Dąbrowy Górniczej. Mieszkała tam niejaka Celina Z., która za pieniądze ukrywała przestępców. Został u niej na dłużej. Mając taką metę, wraz z kompanami o kryminalnej przeszłości napadał na sklepy i domy. Narzędziami zbrodni były pistolet i ładunki wybuchowe. Sławomir P. szybko zdobył sławę w środowisku przestępczym, zwłaszcza mafijnym. Dostawał zlecenia na zlikwidowanie różnych nieznanych mu osób i nigdy nie zawodził.

Czujny był nawet podczas snu, nikomu nie dowierzał. Zręcznie się kamuflował. Zmieniał uczesanie, kolor włosów, zarostu, nosił okulary. Używał kilku dowodów osobistych. Włamań i kradzieży dokonywał ze swoimi „żołnierzami”, ale zabijanie pozostawiał sobie. Nie rozstawał się z pistoletem maszynowym. Wśród wykonawców „mokrej roboty” miał opinię niezawodnego.

Chcesz poznać całą historię Sławomira P.? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 1/2022 (tekst Heleny Kowalik pt. Być jak Leon Zawodowiec). Cały numer do kupienia TUTAJ.