Zwłoki w garażu. Sprawa niewyjaśniona

Zwłoki w garażu. Blondynka o wydatnych kościach policzkowych i niebieskich bądź szarobłękitnych oczach. Na paznokciach lakier w kolorze czerwonym. Pierścionki na palcach i złote półbuty. Zagadka śmierci bezimiennej kobiety na warszawskiej Pradze pozostaje nierozwiązana, ale śledczy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Choć od tego zabójstwa minęło już 6 lat, są nowe tropy.

Jest jakiś złowieszczy ton w opowieści o Kopciuszku. Banałem byłoby powiedzieć, że jak to w baśni, tkwi w niej pewnie ziarno prawdy. Niezamożna, niewinna dziewczyna z rozbitej rodziny, poniżana i wykorzystywana. I to przez domowników. Przy cichym przyzwoleniu ojca. Wychodzi sama na bal, na zabawę (ale przecież równie dobrze można powiedzieć, że ostatecznie – na randkę) i nagle znika. W baśni wszystko kończy się dobrze, ale przecież niewiele brakowało, by ta historia potoczyła się inaczej. Kopciuszka ratuje dobra wróżka. Niektórzy powiedzieliby, anioł stróż. Tymczasem historie pisane przez życie nie zawsze kończą się szczęśliwie.

Porządki w starym garażu

Zanim dziewczę odnajduje się, książę (jej partner) rozpoczyna śledztwo. Jedynym dowodem w sprawie zaginięcia pięknej nieznajomej jest zagubiony pantofel. W historii, która wydarzyła się całkiem niedawno, bo w 2017 roku na warszawskiej Pradze, dowodów i poszlak jest nieco więcej, ale znajduje się wśród nich też para złotych trzewików. Ta opowieść, choć wiele wskazuje, że z opowieścią o Kopciuszku może mieć więcej punktów stycznych, jest jednak bardziej mroczna i tajemnicza.

W kwietniu i maju 2017 roku Bogdan M., administrator 168 garażów, które mieściły się przy ulicy Karczewskiej, wiele razy wysyłał monity do najemcy, by ten usunął swoje rzeczy z jednego z pomieszczeń. Bogdan M. był zarządcą, ale przede wszystkim właścicielem nieruchomości z garażami. Użytkownik pomieszczenia o numerze 58 zdawał się pozostawać głuchy na te prośby. Nie kontaktował się z zarządcą, pisma nie były zwracane. Przepadł jak kamień w wodę.

A Bogdanowi M. bardzo zależało, by uporządkować sprawy klientów, którzy wynajmowali u niego miejsca garażowe. Kilka miesięcy wcześniej otrzymał korzystną ofertę kupna całego terenu. Dobrą zapłatą kusił deweloper, który zamierzał w tym miejscu postawić blok. Teren był dobrze skomunikowany z resztą miasta, drogi dojazdowe gotowe, w pobliżu pełna infrastruktura ze sklepami, punktami usługowymi, przychodnie, nieco dalej szpital na Grochowie. A w sąsiedztwie, przy Karczewskiej, nowe bloki wyrastały, jak grzyby po deszczu. Tylko ten jeden plac z garażami przestał jakoś tak pasować do okolicy. Był jak element obcy, z innego czasu. Buldożery w parę godzin zrównałyby rudery nadgryzione zębem czasu, by zrobić miejsce dla nowej inwestycji.

Szok i przerażenie

Rankiem, 27 maja 2017 roku administrator poszedł na miejsce, by w obliczu braku kontaktu z najemcą, samodzielnie opróżnić garaż. Nie mógł dostać się do środka, bo drewniane drzwi zamknięte były na kłódkę. Na to jednak znalazł radę. W zaułkach garażów, w okolicy można było spotkać osoby bezdomne. Tamtego dnia, również w pobliżu Bogdan M. zobaczył mężczyznę, którego poprosił o pomoc w dostaniu się do garażu.

Robota nie trwała długo. Skobel kłódki zabezpieczającej wejście udało się wyłamać za pomocą starej, niezawodnej metody: stalowej „łapki” i młotka. W relacji bezdomnego mężczyzny, który przez parę chwil siłował się z zabezpieczeniem, administrator miał powiedzieć: „Ile można wysyłać?!”. Takie zdanie znalazło się potem w relacjach, które publikowano w tekstach prasowych na temat tej sprawy.

Rozchylono drewniane wrota garażu i mężczyźni weszli do środka. Tak szybko, jak się tam znaleźli, wypadli jednak na zewnątrz. „Uderzył smród”, miał zrelacjonować bezdomny. Zarządca terenu wyskoczył z garażu z przerażeniem w oczach i kazał natychmiast zamykać drzwi. Na miejsce wezwano policję. W środku leżały zwłoki.

Zwłoki w garażu

Zjawili się kryminalni stołecznej komendy. Jeszcze zanim sprawę przejęli funkcjonariusze z wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym, nadzór nad postępowaniem objął prokurator z Prokuratury Okręgowej dla Pragi-Południa. Rozpoczęło się gorączkowe zabezpieczanie dowodów. Ustalenie tożsamości denata okazało się jednak prawdziwym wyzwaniem.

Przede wszystkim bezsprzecznie stwierdzono, że doszło do zabójstwa. Policja do dzisiaj nie informuje, jakiego rodzaju obrażenia zlokalizowano na ciele zamordowanej osoby ani co mogło być przyczyną śmierci.

– Nie chcemy podawać tej informacji do publicznej wiadomości, by nie uprzedzać cennych zeznań świadków, którzy mogą się zgłosić, lub do których uda się dotrzeć – taki komunikat płynął z policji w pierwszych dniach po tym, kiedy ujawniono zwłoki.

Zwłoki w garażu. Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa 8/2023 (tekst Macieja Czernika pt. Tajemnica złotych trzewików). Cały numer do kupienia TUTAJ.